Mark Rutte – Holandia ma systemowy problem z rasizmem

Nie milkną echa tragedii, jaka miała miejsce w Stanach Zjednoczonych, gdzie biały funkcjonariusz udusił czarnoskórego obywatela USA. W efekcie przez cały świat przechodzi fala antyrasistowskich protestów. Akcje tego typu miały też miejsce w Królestwie Niderlandów. Tam jednak oprócz oddolnych inicjatyw, głos zabrał również premier. Mark Rutte oficjalnie stwierdził, że Holandia ma systemowy problem z rasizmem.

Rasizm ma się dobrze Holandii

W tym tygodniu premier wskazał, iż rasizm występuje nie tylko w Stanach Zjednoczonych. Również z pozoru liberalna Holandia boryka się z tego typu przypadłościami. Zdaniem premiera w kraju istnieje bardzo duży rasizm i dyskryminacja.

„Nie tylko w Stanach Zjednoczonych ludzie czują, że nie liczą się w pełni, że nie mają pełnego dostępu do (amerykańskiego/ holenderskiego) snu, który kraj stara się wspólnie osiągnąć. Tutaj (w Holandii), także jest rasizm, tutaj także jest dyskryminacja. (…) Ludzie w Holandii również doświadczają tego, że nie są osądzani na podstawie ich teraźniejszości, przyszłości, ale przeszłości. Ludzie, którzy nie są postrzegani przez pryzmat jednostek, ale grup, z których się wywodzą. Nie na podstawie ich zachowania, ale wiary, jaką wyznają. To wpływa na wiele osób w Holandii”. – mówił premier.

 

Problem systemowy nie instytucjonalny

Premier i rząd dostrzegają problem, ale zarazem wedle niektórych politologów, nie chcą go w pełni zobaczyć. Doskonale ma świadczyć o tym to, iż premier mówi o problemie systemowym. Ujęcie systemowe pokazuje kraj jako całość. Pewien układ naczyń połączonych, w którym istnieje bardzo potężna sieć wzajemnych zależności i sprzężeń zwrotnych. W takim „ekosystemie” trudno wskazać jednego, konkretnego winnego, ponieważ wszystko od wszystkiego zależy. Polityk nie poruszył zaś kwestii instytucjonalnych. Nie było więc mowy o profilowaniu etnicznym, jakiego przez wiele lat dopuszczał się Belastingdiens, który poddawał kontroli i dużo ostrzej karał ludzi o nieholenderskim pochodzeniu.

 

Wiem, że jest problem, ale co z tego

Podczas wystąpienia, jeden z najważniejszych polityków w Holandii, nie był w stanie wskazać również żadnych sposobów ani rozwiązań mających zmienić ten stan rzeczy. „Plan działania nie działa” powiedział Rutte. Wskazał, iż on sam czy rząd może proponować rozwiązania, ale kraj jako całość, jako właśnie „system” tego nie akceptuje.

To znów, zdaniem analizatorów sceny politycznej, dość ciekawy zabieg. Władza zrzuca bowiem odpowiedzialność na tłum. Po co robić coś skoro i tak ludzie wiedzą lepiej. Skoro i tak Polak zawsze będzie pijakiem i awanturnikiem a do tego złodziejem. Nie jest prawdą, iż tego sposobu myślenia nie da się zmienić. Działanie to jednak trwałoby lata i kosztowało miliony euro. Proces ten zaś udaje się nielicznym. Przykładem tego mogą być Niemcy. Kraj ten z III Rzeszy zmienił się w jeden z najbardziej otwartych na świecie. Naziści zaś są grubą kreską oddzielani od Niemców, tak jakby przybyli np. z kosmosu, a nie wywodzili się z tego samego społeczeństwa, które w owych trudnych czasach postanowiło wyznawać takie, a nie inne idee. Co bardziej sarkastyczni komentatorzy uważają nawet, iż Holendrom potrzebni są Polacy, czy inne narodowości Europy Środowo-Wschodniej, by móc im przypisywać wiele niepowodzeń, czyniąc z nich kozły ofiarne. Łatwiej bowiem widzieć źdźbło w oku bliźniego, niż belkę w swoim.

 

Demonstracje

Premier w swoim wystąpieniu odniósł się również do demonstracji w Amsterdamie. Stwierdził, iż rozumie powód protestu i nikomu nie zabroni takiej formy wyrażania opinii. Niemniej, sposób postępowania tłumu, mającego za nic obostrzenia dotyczące 1,5 metra, jest godny pożałowania.