Balony lądują awaryjnie gdzie się da w Niderlandach

Balony na rozgrzane powietrze to częsty widok w Niderlandach. Majestatyczne konstrukcje przemierzają niebo nad Holandią, pozwalając baloniarzom pobyć trochę, często nawet dosłownie z głową w chmurach. Sport ten, z racji specyfiki tych maszyn latających, jest dość bezpieczny. Niemniej jednak czasem zdarzają się sytuacje takie jak miały miejsce w czwartkowy wieczór w Eindhoven i jego okolicach.

Spokojne prognozy

Baloniarstwo jest dość bezpieczną dyscypliną sportu, zwłaszcza teraz gdy zamiast łatwopalnych lub wybuchowych gazów stosuje się tylko ogrzane powietrze, które jak wiadomo z lekcji fizyki, jest lżejsze od zimnego. By jednak lot nie stanowił zagrożenia dla załogi w koszu, jak i ludzi na ziemi, muszą być spełnione określone warunki. Te nie licząc charakterystyki samego balonu, odnoszą się w głównej mierze do warunków pogodowych. Balon bowiem uzależniony jest od kierunków wiatru i pogody. Nagła burza, czy silne podmuchy mogą bowiem udaremnić start lub spowodować, iż lotnicy znajdą się w poważnych tarapatach.

 

Balony mają zielone światło

W czwartek, jak jednak wspomina Departament Balonów na ogrzane powietrze Królewskiego Holenderskiego Stowarzyszenia Lotniczego (KNVvL), warunki do lotu były  dobre. Start nie niósł za sobą żadnego nadmiernego ryzyka. Prognozy pogody wskazywały wprawdzie, iż ówczesnego wieczoru wiatr będzie wiał z niską prędkością, przez co trudno będzie dokładnie ustalić jego kierunek, to jednak nie powinien to być problem dla doświadczonych załóg.

 

W zaistniałej sytuacji w rejonie Eindhoven i paru innych miast postanowiło wzbić się w powietrze kilka załóg. Dzięki słabemu wiatrowi sądzono, iż balony poszybują powoli, majestatycznie nad nimi, a potem wylądują na okolicznych polach. Plan ten udał się, ale tylko w połowie.

 

Problemy w powietrzu

Gdy kilka balonów było już w powietrzu stało się coś, czego nikt się nie spodziewał. Wiatr bowiem praktycznie ustał. Jego podmuchy stały się tak słabe, iż balony nie były w stanie się poruszać. To zaś oznaczało kłopoty dla baloniarzy. Powoli kończył się bowiem zapas gazu w koszach. Trzeba było więc improwizować. Na szczęście załogi w koszach należały do ludzi doświadczonych w swoim podniebnym fachu. Mieli oni w zanadrzu pan B i C, który zakładał awaryjne wytracenie wysokości i lądowanie, gdzie się da. Wszystko po to by za kilka chwil balony nie zniosło podczas opadania na coraz zimniejszym powietrzu na linie wysokiego napięcia, zbiorniki wodne czy wysokie budynki.

 

Niespodziewany widok

Ostatecznie jeden z balonów wylądował  w parku w Eindhoven. Drugi na placu budowy w Jaarbeurs Utrecht, trzeci zaś przyziemił na skrzyżowania przy szpitalu Jeroen Bosch w Den Bosch. Każde to zdarzenie spowodowało niemałe zamieszanie w okolicy i przyciągnęło wielu gapiów. Na szczęście podczas tego awaryjnego lądowania nikt nie ucierpiał. Opadające balony nie spowodowały również żadnych szkód.