To niestety byli klienci polskiego sklepu
Niestety wiele słów, które na gorąco wypowiadali ostatnio mieszkańcy Roosendaal, się potwierdziło. Ojciec wraz z synem uważają, iż pobili ich w poniedziałek klienci polskiego supermarketu. Czy jednak byli to Polacy tego nie zdradzają. Mieszkańcy mają jednak kolejny argument, by mieć dość polskiego biznesu w rejonie Gastelseweg.
Jak wspomina pobity mężczyzna, w poniedziałek właśnie wrócił z pracy i zaparkował na swoim podjeździe. Tuż za nim podjechał inny pojazd. Mężczyzna, widząc to, iż obok zatrzymuje się samochód, powiedział, iż jest to teren prywatny i czy chcą wjechać na jego posesję? Ludzie w pojeździe zignorowali jednak te słowa. Po około dziesięciu minutach, gdy Holender wyszedł znów, zobaczył, iż przed jego bramą nadal stoi srebrno-szare auto. W tym momencie gospodarz postanowił być nieco bardziej stanowczy. Zapukał do okna i kazał odjechać ze swojego podwórka.
Ci klienci zawsze tacy są
Jak wspomina 21-latek miał on już po prostu dość. Ludzie przyjeżdżający do polskiego supermarketu wielokrotnie parkowali na podjeździe ich domu. W końcu więc miara się przebrała i postanowił interweniować. Młody Holender nie przypuszczał jednak, iż na jego stanowczy nakaz opuszczenia posesji, kierowca i pasażerowie Citroëna C3 zareagują agresją. Doszło do bójki.
Ojciec idzie z odsieczą
Widząc co się dzieje, z odsieczą synowi poszedł 51-letni ojciec. Nie był to jednak najlepszy pomysł. Starszy mężczyzna został mocno poturbowany. Miał rozciętą brodę, dużo zadrapań i ran na głowie. Napastnicy podbili mu również oko i wybili ząb, gdy leżał na ziemi. Syn skończył z podbitym okiem.
Miarka się przebrała
Jak wskazują pobici mieszkańcy, sytuacja z rozjeżdżaniem ich posesji trwa prawie od sześciu lat. Praktycznie nie ma dnia, by ktoś nie wjeżdżał na ich podjazd. Nie parkował tam, idąc do sklepu. Ludzie mają tego najzwyczajniej w świecie dość. Chcą, by to się w końcu zmieniło. Prowadzono rozmowy z gminą, wskazywano na szkody, jakie czynią Polacy i inni klienci polskiego supermarketu. Ludzie poszli nawet do sądu. Wszyscy chcą, by polski biznes zniknął z ich ulicy. Co jednak ciekawe, gdy w końcu pojawiła się możliwość przeniesienia sklepu nieco dalej, do większej lokacji, ludzie również byli temu przeciwni. Wykazywali bowiem, że większy sklep to większy ruch, więcej klientów i większe uciążliwości. W końcu do przenosin nie doszło. Samorząd szuka zaś rozwiązania tego problemu. Jak na razie bezskutecznie.