Poszukiwania nieistniejącej ofiary w Tilburgu

Wystrzeliło go z samochodu

Parę dni temu kilkoro dzieci z Pomorza Zachodniego w Polsce wpadło na pomysł pewnego żartu. Zadzwonili do hotelu, prosząc o możliwość awaryjnego lądowania helikopterem na ich lądowisku. Rozmowę urwali w połowie, kończąc ją głośnym krzykiem w tle. W efekcie zarządzono wielkie poszukiwania rozbitej maszyny, która jak później się przekonały się służby ratownicze, nigdy nie istniała. Z podobną sytuacją spotkali się kilka dni temu policjanci w Tilburgu. Oni również wszczęli poszukiwania osoby, która nigdy nie istniała.

Jak przekazała na początku tygodnia komenda policji w Tilburgu w piątek przeprowadzili oni zakrojoną na szeroką skalę akcję. Służby ratunkowe poszukiwały mężczyzny, który miał być zepchnięty z mostu do wody, a który nie wypłynął na powierzchnię.
Dzieci zgłosiły się na policję i przekazały, że widziały, jak na mostku rowerowym jeden dorosły wepchnął drugiego do Kanału Wilhelmina.

 

Poszukiwania

Po tej informacji wysłany został na miejsce zdarzenia najbliższy patrol. Ten jednak nie odnalazł ani samego przemoczonego na brzegu, ani śladów by ktoś po takiej przymusowej kąpieli wyszedł na brzeg. To zaś oznaczało jedno, ofiara musiała być w wodzie. Zdecydowano się więc rozpocząć akcję poszukiwawczo - ratunkową.

 

Wielkie środki

Na Kanał Wilhelmina wypłynęła łódź z sonarem. Pod wodę zeszli nurkowie. Brzegi przeszukiwali strażacy i policjanci, a rejon z powietrza sprawdzał policyjny helikopter. Mijały cenne minuty, życie mężczyzny, który wpadł do wody, było coraz bardziej zagrożone, a służbom nie udało się namierzyć ofiary. Nikt jednak się nie poddawał.

 

Skuter

Nie wątpiono w relację dzieci. W akcję zaangażowano nawet lokalną społeczność. Wysłano bowiem zgłoszenie w sieci Burgernet o mężczyźnie na żółtym skuterze. To on miał bowiem zepchnąć ofiarę do wody.

Fiasko

Zarówno poszukiwania topielca, jak i kierowcy jednośladu nic jednak nie dały. W pewnym momencie, gdy oficerowie „przycisnęli" małych informatorów, stało się jasne, iż zgłoszenie było tylko dobrze wymyśloną bajką, na którą dali się nabrać dorośli.
Oficerowie wskazali jednak, iż nawet w sytuacji gdy mają wątpliwości co do zagrożenia, zawsze ją sprawdzają. Wolą bowiem jechać do 10 fałszywych alarmów, niż raz zignorować prawdziwe zagrożenie. Rzeczywistość już bowiem nie raz pokazała, iż prawdziwe mogą być nawet najbardziej z pozoru absurdalne i szalone alarmy.

 

Sankcje

Dzieciom z racji na młody wiek najprawdopodobniej nic, oprócz surowej rozmowy z policjantami nie grozi. Ich rodzice mogą być jednak pociągnięci do odpowiedzialności finansowej. Wiele wskazuje na to, iż będą musieli ponieść koszty przeprowadzonej operacji. To zaś może odbić się i to dosłownie, na pośladkach żartownisiów.

Źródło: Nu.nl