Mumia w Den Bosch – czyli sąsiedzka solidarność w Holandii

W wielu holenderskich mediach można słyszeć o tym, iż w dobie epidemii mieszkańcy Niderlandów się jednoczą. Ludzie są życzliwi, pomagają sobie wzajemnie, pamiętają o innych. Wydarzenia z Den Bosch nakazują  jednak wątpić w te zapewnienia lub poważnie zapytać się jak wyglądała ludzka życzliwość przed COVID-19. Czemu? Mumia znaleziona przy Commissaris de Quaylaan wymownie odpowiada na to pytanie.

Spokojna Pani

65-latka żyła w swoim mieszkaniu na Commissaris de Quaylaan, w Den Bosch. Kobieta wiodła bardzo spokojne życie, z dala od problemów otaczającego ją świata. Była wycofana, samotna, nie miała żadnych krewnych. Ponadto trapiły ją jeszcze lekkie problemy psychiczne. Niemniej jednak była znana i lubiana w lokalnej społeczności... przynajmniej tak się wydawało.

 

Mumia

W pewnym momencie administrator bloku, w którym mieszkała kobieta, skontaktował się ze spółdzielnią mieszkaniową z pytaniem, czy mają jakiś kontakt ze starszą lokatorką. Urzędnicy jednak, z racji na epidemię koronawirusa praktycznie całkowicie zarzucili niepotrzebne spotkania z mieszkańcami. Nikt więc w biurze nie wiedział, co się dzieje z lokatorką. To jeszcze bardziej zaniepokoiło administratora budynku, który dowiedział się od sąsiadów, iż na parapecie i oknie mieszkania 65-latki widać pełno much. Postanowiono więc wezwać na miejsce policję. Gdy funkcjonariusze weszli do środka, znaleźli lekko już zmumifikowane ciało kobiety. Wstępne oględziny wykazały, iż 65-latka zmarła z przyczyn naturalnych ponad 3 miesiące temu.

 

Przerzucanie odpowiedzialności

Chociaż kobieta zmarła z przyczyn naturalnych, lokalne społeczeństwo szuka winnego i przerzuca się odpowiedzialnością. Najbliżsi sąsiedzi wskazują, iż kobieta miała do nich numer telefonu i gdy czegoś potrzebowała zawsze dzwoniła. Ludzie byli dla niej życzliwi, a ona była życzliwa dla nich. Nikt nie wnikał w jej prywatne życie. Skoro więc nie dzwoniła, nie potrzebowała pomocy. Ot, proste. Inni mieszkańcy mówią, że myśleli, iż wszystko jest „ok” skoro codziennie wieczorem zapalało się światło w jej mieszkaniu, a rano gasło. Nikt bowiem nie przypuszczał, że w lokalu były zamontowane włączniki czasowe.

Swoje usłyszał również administrator budynku. Niektórzy uważają bowiem, że to nie muchy na oknie, a brak wpłat niecyklicznych spowodował zainteresowanie się kwestią mieszkania 65-latki. Swoje od zdegustowanych mieszkańców usłyszała również pomoc społeczna. Kobieta bowiem często myliła się podczas przyjmowania leków i nieraz brała ich zbyt dużo lub za mało. Nikt ze służb jednak jej nie odwiedzał, nie doglądał.

 

Nauka na przyszłość

Wszyscy jednak obojętnie, czy byłaby to wspólnota mieszkaniowa, czy sąsiedzi, zasłaniają się prywatnością kobiety i rzucają odpowiedzialność na innych. Warto więc z tej tragedii wyciągnąć pewne wnioski. Czasem naprawdę wystarczy zapukać, zadzwonić do sąsiada. Takie minimum własnej inicjatywy może bowiem uratować zdrowie i życie mieszkańcom obok. Nie bądźmy obojętni! Pamiętajmy o tym nie tylko podczas wywiadów i wypełnianych ankiet, ale również w rzeczywistości.