Mandaty koronowe sypią się w Holandii

Niedawno pisaliśmy o Polakach ukaranych za picie w parku podczas epidemii koronawirusa. Okazuje się jednak, iż również wielu Holendrów ma „w nosie”, by nie powiedzieć dosadniej, obostrzenia wydane przez władze. W miniony weekend holenderska policja miała ręce pełne roboty, a mandaty koronowe płynęły wartkim strumieniem.

Za wolni, za głupi

W sobotni wieczór policja ukarała grzywną ponad 25 osób na Rijnkade w Arnhem. Informację tą przekazał burmistrz Ahmed Marcouch, w mediach społecznościowych nie przebierając przy tym w słowach. Samorządowiec mówił bowiem o „grupie idiotów, która uznała za konieczne złamanie zakazu zgromadzeń”.

 

 

Nie sposób nie przyznać politykowi racji. Wystarczy bowiem spojrzeć na to, co się stało. Gdy już zapadł zmrok, dziesiątki samochodów przyjechało na Rijnkade w Arnhem i poruszało się tam ze zbyt dużą prędkością. Kierowcy postanowili zorganizować sobie wyścigi po zamkniętej od piątku części nabrzeża. Gdy policja otrzymała pierwsze wiadomości o próbie nielegalnych wyścigów, funkcjonariusze i wspierające ich inne służby organów ścigania postanowiły zablokować wszystkie drogi wjazdowe i wyjazdowe do tego miejsca. Później wystarczyło już tylko wjechać na teren Rijnkade i pokierować ruchem zdezorientowanych kierowców tak, by każdy przy wyjeździe otrzymał mandat koronowy za nielegalne zgromadzenie. Problem bowiem w tym, iż kierowcy i ich pasażerowie nie siedzieli tylko i wyłącznie w swoich samochodach, ale również spotkali się w większym, 25-osobowym gronie, by porozmawiać.

Oprócz mandatów koronowych w wysokości prawie 400 euro służby aresztowały jednego z najbardziej niezadowolonych najazdem policji kierowców. Mężczyzna ten usłyszał zarzut znieważenia policjanta.

 

Zróbmy więc prywatkę, której nie przeżyje nikt

Policja interweniowała również w nocy z soboty na niedzielę w Bredzie. Tam wizyta panów w mundurach przerwała domówkę. W niedzielę policja z Bredy poinformowała, iż jej oficerowie wprosili się na imprezę. Początkowo zgłoszenie mówiło o zakłócaniu ciszy nocnej. Sprawę zgłaszał wyraźnie poirytowany sąsiad. Nocne hałasy są uciążliwe, bo nie dają spać ludziom w okolicy, ale poza tym są niezbyt groźne. Na miejscu okazało się jednak, iż gospodarz nie tylko słuchał muzyki, ale również zorganizował domówkę z prawdziwego zdarzenia.

 

Skala powala

Obostrzenia dotyczące koronawirusa nie zabraniają spotkań na piwo czy drinka w domu. Jeśli w domu będą 2-3 osoby i zachowają odległość 1,5 metra od siebie, nic się nie dzieje. W takiej sytuacji policja mogłaby ukarać jedynie za zbyt głośną muzykę. Impreza na Curaçaostraat w Bredzie wyglądała jednak nieco inaczej. W szeregowcu miała miejsce nie tyle domówka, a wręcz dyskoteka. Lokal był przystrojony kolorowymi światłami, pokoje pękały w szwach od bawiących się, tańczących ludzi, a całą imprezą kierował DJ schowany za konsoleta sprzętu. Funkcjonariusze byli w szoku. Szybko jednak doszli do siebie i postanowili zakończyć to zgromadzenie. Posypały się mandaty koronowe.

 

Lokalne wsparcie

Tym, co jednak wzbudziło największe zdumienie policji była nonszalancja gospodarza. Człowiek ten stwierdził, iż „chciał wesprzeć przemysł wydarzeń kulturalnych w tych trudnych czasach”. Przekazał również oficerom, iż poinformował lokalną społeczność o całej imprezie i nikt nie miał nic przeciwko.

Dane organizatora zostały przekazane gminie. Ta najprawdopodobniej wystąpi o sądowe ukaranie mieszkańca. Wymiar sprawiedliwości może zaś być w tej sprawie wyjątkowo bezwzględny. Wszystko dlatego, iż gdy policjanci interweniowali na domówce, ledwie kilka domów dalej pogotowie przyjechało do zakażonego COVID-19 mężczyzny. Wirus więc występował w bezpośrednim otoczeniu lokalu, gdzie odbyła się zabawa.