Holendrzy likwidują obóz pracy w Brabancji
Druga dekada XXI wieku. Centrum Europy, jeden z najbardziej rozwiniętych kulturowo i gospodarczo krajów świata, Holandia. Państwo, którego obywatele są w czołówce najszczęśliwszych. W centrum tej idylli był obóz pracy z Polakami. Był, ponieważ holenderskim służbom udało się go zlikwidować raptem parę dni temu.
Praca ponad siły
Jak podają służby Królestwa Niderlandów z Organizacji ds. Rolnictwa i Ogrodnictwa (LTO), w połowie czerwca udało się zlikwidować obóz pracy, gdzie przebywało 44 Polaków i Rumunów. Ludzie ci pracowali tam bez wytchnienia na polach szparagów przez ponad półtora miesiąca. Przez 14 godzin dziennie, sześć dni w tygodniu.
Złe warunki mieszkaniowe
Z racji na toczące się śledztwo służby nie chcą zdradzać szczegółów. Wiadomo jedynie, iż 44 pracowników, kobiety i mężczyźni, mieszkali w iście spartańskich warunkach. Inspekcja pracy wchodząca na teren kompleksu stwierdziła, że to, co tam zobaczyli, nie tylko urągało ludzkiej godności i przypominało bardziej warunki z jednego z obozów koncentracyjnych, ale też jawnie sprzeciwiało się wszystkim możliwym obostrzeniom koronowym. W miejscu tym istniała groźba wybuchu epidemii.
Nie pierwszy i ostatni obóz pracy
Przedstawiciele holenderskich związków zawodowych łapią się za głowę, zastanawiając, jak w ich cywilizowanym kraju mogą dziać się takie rzeczy. Przyznają jednak również, iż to nie jedyny, odosobniony przypadek. Takich placówek, w których obcokrajowcy wykonują wręcz niewolniczą pracę, zwykle odkrywa się do kilku rocznie. Jak wskazuje związek, w tym roku było już kilka podobnych zgłoszeń. Większość z nich dotyczy warunków mieszkaniowych, których nie można nawet nazwać spartańskimi. Zdarza się bowiem tak, że pracownicy śpią na polowych łóżkach w namiotach zaraz koło pola. Bez prądu, bez bieżącej wody, bez jakiejkolwiek prywatności. Ponadto pracodawcy płacą im tylko za etat, odciągając od tego składki np. na zakwaterowanie. Nadgodziny są zaś darmowe. Najczęściej takie incydenty zdarzają się w rolnictwie, gdy pracownicy sezonowi przyjeżdżają na zbiór truskawek lub szparagów. Niemniej jednak nie oznacza to, iż inne dziedziny gospodarki są od tego wolne.
Cyrograf
Większość ludzi trafiających do takich obozów pracy dociera tam poprzez agencje pracy. W internecie znajdują ogłoszenie o „super ofercie” od jednej z mniejszych agencji. Pośrednik zachwala, obiecuje złote góry. Trzeba tylko podpisać jeden dokument. Nie jest to nawet umowa, a przedwstępna zgoda. Później gdzieś w nocy, podczas jazdy w busie, kierowca rozdaje umowy często w języku holenderskim i prosi o ich podpisanie. Wszystko wydaje się w porządku. Kwota obiecana w Polsce pojawia się na umowie, więc wygląda, że wszystko jest ok. Rzeczywistość i pierwsza wypłata bardzo często jednak diametralnie zmienia ten pogląd. Na miejscu okazuje się, iż warunki bytowe są tragiczne, a czynsz pochłania połowę umówionej wypłaty. Szybko staje się również jasne, iż pracownicy nie mają wypłacanych nadgodzin. Czemu? Odpowiedź na to pytanie jest umowie, którą pracownik podpisał. Nie ma więc nad czym dyskutować.
Ponadto okazuje się, iż godzinowe wynagrodzenie może zostać brutalnie obcięte. Powoduje to np. niewyrobienie norm, czy zbiór popsutych, uszkodzonych truskawek, szparagów. Bywa więc tak, iż pracownik pracuje praktycznie za darmo. Gdy zaś chce rzucić pracę i wrócić do Polski naliczane mu są koszty „darmowego” transportu.
Sytuacja na szczęście powoli zmienia się na lepsze. Sprawy te w Holandii są coraz bardziej nagłaśniane, a właściciele takich obozów pracy mogą liczyć się z poważnymi sankcjami. Wymiar sprawiedliwości stosuje bowiem coraz częściej bezwzględne kary więzienia. Takie spotkały np. właścicieli pieczarkarni w Limburgii czy hodowców szparagów z Someren. Otrzymali oni kary w wysokości 2 i 5 lat więzienia. To jednak nadal nie odstrasza niektórych nieuczciwych przedsiębiorców, by dorabiać się naszym kosztem.