Złowieszczy spokój, czyli przemoc domowa w Holandii
Jak podają służby, oczekiwano, że wraz z rozwojem epidemii zwiększy się liczba ofiar przemocy domowej. Te bowiem wraz ze swoimi oprawami pozostawały zamknięte w domach. Okazało się jednak, iż liczba poszkodowanych zgłaszających się do szpitali czy schronisk znacznie się zmniejszyła. Pytanie, czy to dobrze, czy źle.
Przemoc domowa w dobie epidemii
Na pierwszy rzut oka można powiedzieć, iż eksperci się mylili i to wspaniale, że pomimo zamknięcia oprawcy z ofiarą podczas lockdownu, nie dochodziło do aktów przemocy. Ofiary bowiem nie uciekały z domu, czy nie zgłaszały się na szpitalne odziały ratunkowe. Ponadto poszkodowani rzadziej również dzwonili pod numery alarmowe wskazując, iż dzieje im się krzywda.
Zbliżone dane podają schroniska ratunkowe, które przyjmują bite kobiety lub małoletnie ofiary przemocy domowej, które w obawie o swoje zdrowie uciekają przed na przykład pijącym rodzicem. Podczas okresu największych sankcji punkty te miały o 50% mniej gości niż zwykle. Czyżby więc Holendrzy stali się pacyfistami i podczas największej fali zakażeń przestali pić, awanturować się i bić współmałżonków i dzieci? Czyżby przemoc domowa zanikła?
Jak bikini
Na pierwszy rzut oka tak to może wyglądać. Organizacje pomocowe i socjologowie wskazują jednak na inną kwestię. Jak żartobliwie mówią, statystyka ta jest jak bikini. Dużo pokazuje, ale to, co najważniejsze ukrywa przed wzrokiem. Wiele bowiem przypadków znęcania się nad małżonkiem czy dzieckiem wykrywanych jest przez osoby trzecie. To nauczyciele w szkole widząc, że dziecko nie chce się przebrać na W-F, ukrywa siniaki, przeprowadzają z nim poważną rozmowę, by potem wezwać stosowne służby. To kobiety podczas spotkań z przyjaciółkami, zwierzają się z tego, iż mąż je pobił. To wścibskie współpracownice nagle zauważają, że zamiast bluzeczek z krótkim rękawem ich koleżanki zakładają golfy, by ukryć zasinienia i zadrapania.
To jednak nie wszystko. Ofiary będące 24 godziny na dobę z oprawcą często, mimo wielu form znęcania się nad nimi, boją się raportować o swoich problemach. Nie chcą dzwonić na policję, czy do jednostek opiekuńczych, ponieważ gdyby oprawca się o tym dowiedział, czekałby je tragiczny los. Czasem zresztą komputer lub telefon jest stale pod kontrolą sprawcy przemocy i ofiary nawet jakby chciały, to nie mają, jak tego zgłosić.
Wszystko to powoduje, iż w tak specyficznych warunkach liczba aktów przemocy domowej może być nadal na tym samym poziomie, albo nawet się zwiększać, podczas gdy statystyki będą pokazywać zupełnie co innego.
Nagły wzrost
Teorię tę potwierdzają nieco dane dotyczące ostatniego lata. Okazuje się bowiem, iż po złagodzeniu obostrzeń, liczba doniesień o znęcaniu się nad dziećmi czy innych przypadkach przemocy domowej, gwałtownie wzrosła. Stało się tak jednak nie dlatego, że oprawcy w ten sposób „świętowali” liberalizację przepisów. To ofiary, znów mogły wyjść z domu, uwolnić się od oprawcy i spotkać się ze znajomymi, którzy nakłonili ich do działania.