Wymarzony dom w Holandii

Holandia to kraj, gdzie wielu naszych rodaków chce zacząć nowe życie. Najpierw praca sezonowa, potem stała, by w końcu ściągnąć do Niderlandów całą swoją rodzinę i zacząć nowe życie w królestwie tulipanów. Czasem jednak marzenie zamienia się w koszmar.

Tak było u Pana Wawrzyńca mieszkającego w jednej z podkrakowskich wsi. Mężczyzna był głową typowej polskiej rodziny. W jej skład wchodził Pan Wawrzyniec, jego młodsza o 3 lata żona, największy skarb – 2-letni Tomuś oraz żywe srebro – złoty 3-letni labrador. 28-letni Wawrzyniec już od czasów studiów jeździł na wakacje do pracy, do Holandii. Tam zarabiał nie tylko na utrzymanie i czesne, ale i na tygodniowe wypady z kumplami na wakacje.

Podczas jednej z takich wakacyjnych eskapad do Bułgarii, spotkał na plaży w Słonecznym Brzegu Monikę. Zaiskrzyło, chociaż dziewczyna mieszkała w Katowicach, to mężczyzna starał się spędzać z nią każdą wolną chwilę. Związek się rozwijał, aż w końcu doszło do przyśpieszonego ślubu. Pięć miesięcy później urodził się Tomuś. Cała trójka zamieszkałą pod Krakowem, w domu rodziców Wawrzyńca. Na początku sytuacja układała się dobrze, ale z czasem Monika miała coraz większe problemy z dogadaniem się z teściami. Czuła się tłamszona przez rodziców męża, gdy ten pracował na nich w Holandii. Wszystko to spowodowało, że para podjęła decyzję o tym, by w końcu zamieszkać na swoim.

 

Mieszkanie w Holandii

Gdy Wawrzyniec jako dobry specjalista otrzymał umowę na czas nieokreślony i gwarancję zatrudnienia od swojego pracodawcy, zaproponował swojej ukochanej wyjazd do Holandii. Kobiecie nie do końca przypadła do gustu ta propozycja, ale mając do wyboru to lub teściów nie wahała się zbyt długo. Ponadto z racji tego, iż była na urlopie macierzyńskim postanowiła rozpocząć naukę holenderskiego. W tym czasie jej mąż miał znaleźć dla nich przyjemne gniazdo w Niderlandach.

Poszukiwania trwały prawie rok. Z racji kryzysu mieszkaniowego było to prawdziwe „polowanie”, ale w końcu Pan Wawrzyniec zdobył to, co chciał. Mieszkanie było w starym budownictwie, ale zachwycało metrażem. Duży parter i 2 sypialnie, łazienka na piętrze pod spadzistym dachem, idealnie nadawały się dla rodziny z dzieckiem. Lokalizacja również byłą całkiem ciekawa. Były to przedmieścia Hagi, ale dzięki bliskości przystanków komunikacji miejskiej dojazd do centrum był bardzo prosty i wygodny. Ponadto mężczyzna miał pół godziny do pracy, więc wszystko było niemal idealnie.

 

Niemal…

Były bowiem dwa problemy. Pierwszy to taki, że na mieszkanie trzeba było zdecydować się jak najszybciej. Pośrednik miał bowiem kilku innych chętnych, więc „wygrywał” ten, który mógł wpłacić najwyższą zaliczkę. Drugi polegał na tym, że budynek miał przejść remont, więc można było tam zamieszkać dopiero za kilka miesięcy.Gdy jednak żona zobaczyła zdjęcia wnętrza, powiedziała, że musimy je mieć.

Rodzina rozpoczęła zbiórkę pieniędzy. Sprzedali samochód, wykorzystali resztę pieniędzy z wesela oraz wszystkie oszczędności. Wzięli nawet kredyt pod zastaw hipoteki dzięki pomocy rodziny Moniki.

Z zebranymi funduszami zgłosili się do pośrednika nieruchomości. Zaproponowali nawet nie tyle zaliczkę, co 80% wartości mieszkania. Wygrali, mieszkanie było ich.

 

Nerwowe oczekiwanie

Po podpisaniu wszystkich dokumentów i niezbędnych formalności pozostało tylko czekać. Budynek miał przejść generalny remont. Ocieplenie, wymiana okien, dachu. Wszystko miało trwać około 2 miesięcy, po których rodzina z Polski mogłaby się sprowadzić.

W zaistniałej sytuacji Pan Wawrzyniec postanowił pracować nadal, a na 2 tygodnie przed przeprowadzką wziąć urlop, spakować się w Polsce, a następnie wynająć busa i jechać do swojego nowego domu.

 

Przeprowadzka

W końcu nadszedł ten dzień. Bus był załadowany pod sam sufit, ubrania, przydatne drobiazgi, małe AGD i wielka, ukochana poducha Froda, młodego labradora, który skradł serce Pani Moniki, gdy ta wybrała się kiedyś z koleżanką do schroniska. Przed rodziną zostało już tylko pożegnanie z rodzicami i 12-godzinna droga do nowego domu.

Gdy zbliżali się do Hagi, emocje sięgały zenitu. Tym bardziej, że Pan Wawrzyniec powiedział żonie, że zanim wrócił z Holandii, odebrał klucze do domu. Nie musieli więc udawać się do pośrednika.

 

Problem

Gdy rodzina dotarła pod dom, spotkało ich pierwsze małe zaskoczenie. Na podjeździe stał samochód na Holenderskich numerach rejestracyjnych. Było to dziwne, ale nowi domownicy szybko wytłumaczyli to sobie tym, iż na podjeździe musiał zaparkować któryś z sąsiadów. Dom, wszakże do tej pory był pusty.

Klucz trafia do zamka, delikatny ruch, słychać odsuwane zasuwy. Drzwi się otwierają. Pan Wawrzyniec bieżę żonę na ręce, przekracza próg i spotyka… kota.

 

Problemy

Drogę w domu przeciął im przebiegający czarny kot. Symbol pecha. Nie był to jednak zwykły dachowiec, a rasowy, puchaty pers. To było dziwne bardzo dziwne. Chwilę później rodzina zobaczyła, że na wieszaku w korytarzu wisi płaszcz. Zaniepokojeni zrobili kilka kroków w stronę pokoju dziennego i spotkali tam parę siedzącą na kanapie i oglądającą telewizję.

Przez chwilę wzrok Holendrów i Polaków się spotkał. Ciężko powiedzieć kto był bardziej zdziwiony.

 

Oszustwo

Po chwili pierwszego szoku obie pary zadały pytanie „Co państwo tu robią”. Holendrzy tłumaczyli się, iż mieszkają tuta od dobrych kilku lat. Nie było ich jednak przez ostatnie dwa miesiące, bo pojechali na wycieczkę do Stanów, a w tym czasie ich domek miał przejść generalny remont. W odpowiedzi na to przyjezdni pokazali im klucze do mieszkania, akt kupna domu oraz dokumenty notarialne potwierdzające, iż od teraz dom ten należy do rodziny K. (pełne nazwisko znane redakcji). Urzędowe pisma zaciekawiły starych domowników. Postanowili więc sprowadzić policję.

 

Gdy patrol przybył na miejsce, Pan Wawrzyniec przedstawił stróżom prawa swoje racje i wszystkie posiadane dokumenty. Funkcjonariusze byli równie zdziwieni, jak obecni mieszkańcy budynku. Faktycznie wyglądało tak, jakby ktoś sprzedał tę nieruchomość. Mundurowi postanowili więc zabrać dokumenty i zbadać całą sprawę. Działania te miały jednak potrwać parę dni.

 

Wzorowe zachowanie Holendrów

W takiej sytuacji, by rodzina Pana Wawrzyńca i Pani Moniki nie musiała tułać się po hostelach, zostali przyjęci pod dach przez obecnych właścicieli budynku. Para wraz z dzieckiem została ulokowana w pokoju na piętrze, tym samym, gdzie Polacy chcieli urządzić pokój dla Tomusia. O dziwo nawet nie było problemów z psem. Labrador dostał parę razy pazurami od kota i szybko przekonał się, gdzie jest jego miejsce w domu.

 

Złe wieści

Po około 5 dniach obie rodziny zostały wezwane na komendę. Tam nowi właściciele dowiedzieli się, że zostali oszukani. Okazało się, że ktoś z firmy remontowej, podczas nieobecności domowników, postanowił zarobić na boku. Wystawił do sieci ogłoszenie o sprzedaży budynku. Zaniżona cena miała być haczykiem na naiwnych kupców i jak widać, udało się. W toku postępowania policjanci sprawdzili również kancelarię notarialną, która przygotowywała dokumenty. Okazało się, że firma ta nie istnieje już od kilku lat. Oszust musiał się więc za nią podszyć.

Problematyczne okazały się również kwestie związane z opłatami. Konto, na które Polacy przelali gotówkę, zostało następnego dnia zamknięte, a pieniądze zostały wybrane. Gdy policjanci dotarli do właściciela konta, okazało się, że był to bezdomny, zwykły "słup". Mężczyzna zgodził się założyć konto i wypłacić z niego pieniądze za 5 tysięcy euro prowizji dla siebie. Widząc taką kwotę, nie pytał nawet skąd, po co i dlaczego. Nie jest więc w stanie podać żadnych informacji na temat swoich zleceniodawców.

 

Tragiczna sytuacja

Śledztwo trwa, śledczy przesłuchują pracowników remontowych, ale nikt nie przyznaje się do oszustwa czy nawet dorobienia kluczy do domu. Podejrzenia padają na jednego z byłych pracowników. Niemniej posługiwał się on najprawdopodobniej sfałszowanym dowodem, gdyż policja nie potrafi go namierzyć.

Sytuacja polskiej rodziny stała się więc tragiczna. Stracili pieniądze, nie mają domu, a jedyne co im pozostało to ogromny dług do spłaty. Wszystko to spowodowało, że Polacy musieli wrócić do kraju.

 

Sprawa ta miała miejsce prawie już rok temu. Pomimo kolejnych przesłuchań dochodzenie nie przyniosło jeszcze żadnych pozytywnych rozstrzygnięć.