Wybuch w Bejrucie – ranni Holendrzy i pomoc z Niderlandów

Bejrut wygląda jak po wojnie. Potężny wybuch zmiótł z powierzchni ziemi ogromną część miasta. 300 tysięcy ludzi zostało bez dachu nad głową. Odbudowa zniszczonej stolicy Libanu potrwa lata i pochłonie miliardy dolarów. W wyniku eksplozji zginęły setki osób, tysiące są ranne, wielu czeka na pomoc pod gruzami. Wśród ofiar są również Holendrzy. A Niderlandy chcą wysłać na bliski wschód misję ratunkową.

Mała apokalipsa

Wtorkowy wybuch w Bejrucie to największa eksplozja w najnowszej historii kraju. Tak potężnych wybuchów nie było nawet podczas trwającej 15 lat wojny w tym kraju (1975-1990). Za tragedię, zdaniem libańskich władz, odpowiadają działania remontowe. Podczas spawania miało dojść do zaprószenia ognia w składach, gdzie przetrzymywano azotanu amonu. Związek ten, zwany potocznie saletrą amonową jest powszechnie używany między innymi do produkcji środków pirotechnicznych i pali się wybuchowo. W porcie zaś zgromadzone było 2750 ton tej substancji, która eksplodowała w jednym momencie.

Tragiczna sytuacja

Na skutek poważnego wybuchu spora część miasta została zrównana z ziemią. To pociągnęło za sobą setki, jeśli nie tysiące ofiar. Już teraz mówi się o co najmniej stu zabitych i 4 tysiącach rannych w różnym stanie. Liczby te nie uwzględniają rannych i zabitych znajdujących się pod gruzami zniszczonych budynków lub w przygniecionych spadającymi fasadami samochodach.

Ofiary są przewożone do szpitali, które pękają w szwach, a z racji uszkodzeń spowodowanych wybuchem placówki same nie mogą uzyskać 100% sprawności. Libański Czerwony Krzyż prosi o masowe oddawanie krwi, ponieważ ona wraz z osoczem może uratować obecnie setki istnień.

Holendrzy

Wśród pokrzywdzonych wybuchem, jak podają niderlandzkie media, jest co najmniej pięciu pracowników ambasady Królestwa Niderlandów znajdującej się w Bejrucie. Jedna osoba doznała poważnych obrażeń, pozostała czwórka jest lekko ranna. MSZ nie podaje jednak dokładnych informacji na temat personelu placówki.

Holenderski MSZ mówi o chaosie na miejscu. Na chwilę obecną nie wiadomo, czy jeszcze jacyś obywatele Niderlandów zginęli lub zostali ranni. Władze obawiają się jednak najgorszego. Nieoficjalnie wiadomo bowiem, iż wielu mieszkańców krainy tulipanów przebywało lub pracowało w Libanie w momencie wybuchu. Większość z nich była zaś najprawdopodobniej właśnie w stolicy kraju.

Z pomocą

Gdy opadł pierwszy kurz po eksplozji, wiele państw zaoferowało wsparcie dla Libanu. Holandia wysyła do epicentrum wybuchu 67-osobową grupę poszukiwawczo-ratowniczą. Zespół ten ma pomóc w poszukiwaniu rannych i zabitych pod gruzami. W skład jednostki ekspedycyjnej wchodzą policjanci, strażacy, lekarze medycyny urazowej i pielęgniarki. Samolot do Bejrutu miał wylecieć wczoraj wieczorem. Ratownicy mają zaś rozpocząć działania już chwilę po wylądowaniu.

Oprócz Holandii również wiele innych krajów oferuje swoją pomoc. Natychmiastową gotowość do wylotu, już w kilka godzin po tragedii, zgłosiła Polska Państwowa Straż Pożarna. Grupa może wyruszyć praktycznie w każdej chwili. W jej skład wchodzi 39 doświadczonych strażaków - ratowników biorący udział w akcjach wydobywania ludzi spod gruzów po tsunami czy trzęsieniach ziemi na całym świecie. Oprócz nich do wylotu gotowa jest grupa przewodników z psami i jednostki ratownictwa chemicznego. Grupa ta ma zabrać ze sobą kilka ton sprzętu niezbędnego do akcji tak, by być całkowicie niezależna w swoich działaniach. Polskie Linie Lotnicze LOT zapowiedziały, że są gotowe przerzucić całą grupę, gdy tylko otrzymają zgodę tamtejszych władz.

 

Update:

Polacy właśnie rozpoczęli działania w Libanie.