Wirus zakpił z organizatorów festiwalu
Jeśli Holendrzy liczyli, iż mają kontrolę nad wirusem COVID-19, to grubo się mylili. Wirus nic nie robił sobie z obostrzeń nakładanych przez władze. Jak bowiem inaczej opisać sytuację, podczas której ponad 1000 osób zakaża się COVID-19 na festiwalu reklamującym się jako wolny od koronawirusa, na który, aby wejść, należało przedstawić negatywny wynik testu na obecność patogenu?
Po zakończeniu Verknipt Outdoor Festival w Utrechcie, u ponad tysiąca imprezowiczów wykryto zakażenie COVID-19. Całe to wydarzenie to swoisty prztyczek w nos, jaki organizatorom i władzom w Hadze sprawił patogen. Wszystko dlatego, iż ta dwudniowa impreza była reklamowana i promowana jako festiwal bez wirusa. Aby wziąć w nich udział, 20 000 chętnych musiało albo posiadać certyfikat potwierdzający pełne zaszczepienie, albo dysponować aktualnym, negatywnym wynikiem testu na obecność koronawirusa. Wszyscy na wejściu mieli pokazać i zezwolić na zeskanowanie kodu QR potwierdzającego, iż są zdrowi lub, że dany certyfikat (szczepienie/badanie), należy do okaziciela. Podstawą było bezpieczeństwo. Nie było więc mowy o odwracaniu wzroku, jak to miało miejsce jeszcze w niektórych niderlandzkich dyskotekach.
Co poszło nie tak
Dlaczego więc na 20 000 osób 1050 zakaziło cię COVID-19, a GGD nie ma wątpliwości, iż w najbliższym czasie liczba ta jeszcze wzroście? Jak wskazują holenderscy lekarze, wszystkie przypadki zachorowań są powiązane z festiwalem. GGD nie jest jednak w stanie w 100% stwierdzić, iż osoby te faktycznie zaraziły się na festiwalu. Jak to rozumieć? Zdaniem epidemiologów ludzie ci mogli zakazić się podczas wyjazdu na festiwal lub na afterparty organizowanym zaraz po nim. Możliwe również, iż niektóre osoby były w początkowym stadium choroby i nie udało się jej jeszcze wykryć. Niektórzy eksperci wskazują również na poważne błędy systemowe.
Błędy systemowe
Jak rozumieć owe błędy systemowe? Nie inaczej niż błędy rządu Marka Rutte. Pewne decyzje, jakie podjął gabinet, spowodowały poważne luki w systemie bezpieczeństwa, które mogły, między innymi, wpłynąć na liczbę zakażonych na wspomnianym festiwalu.
Jedną z takich luk jest ta dotycząca wydawania zaświadczenia o szczepieniu. Certyfikat koronowy Holendrzy zyskiwali momentalnie po otrzymaniu drugiego zastrzyku. Dokument ten potwierdzał, iż w teorii jego posiadacze są odporni i bezpieczni. W rzeczywistości było to jednak kłamstwo. Odporność po drugiej dawce (lub pierwszej Janssena), uzyskuje się dopiero po kilkunastu dniach od podania, a nie w kilkanaście sekund po iniekcji. W efekcie tacy nieodporni mogli bawić się na festiwalu i mogli łatwo się zakazić, ba sami mogli być nosicielami wirusa.
Druga kwestia dotyczyła „aktualnego” negatywnego wyniku testu na obecność COVID-19. Dlaczego "aktualny" znalazł się w cudzysłowie? Ponieważ jak wskazują lekarze aktualność oznaczająca w prawie 40 godzin to zdecydowanie zbyt dużo. W tym czasie człowiek może nawet kilkukrotnie zdążyć się zakazić. Dlatego też służby już dawno wskazywały, by ograniczyć ten czas do doby. 24 godziny to nadal dużo czasu na zakażenie, zwłaszcza przy wariancie delta, ale i tak zmniejsza to ryzyko o połowę.
Wiadro pomyj na burmistrza
Gdy świat obiegła wiadomość o ogromnej ilości zakażeń, fala hejtu wylała się na burmistrz Utrechtu Sharon Dijksmę, która w mediach społecznościowych nie tylko zamieściła post ze swojego uczestnictwa w festiwalu, ale również cieszyła się, że ludzie nie muszą zakładać maseczek i utrzymywać dystansu społecznego. W rzeczywistości jednak wina samorządu jest tutaj niewielka. On bowiem tylko wyraził zgodę na organizację imprezy, a nie był jej twórcą.
Hamulec bezpieczeństwa
Opisywany tu przypadek, wraz z setkami zachorowań w klubach i dyskotekach sprawił, że w Holandii z tygodnia na tydzień liczba zakażonych wzrosła z 700 dziennie do 10 000. W efekcie rząd zaciągnął „hamulec bezpieczeństwa”, który zakłada ponowne zamknięcie klubów, dyskotek, odwołanie festiwali i ograniczenie czasu otwarcia pubów i restauracji. Restrykcje to potrwają do 13 sierpnia.