Polak chce być skazany by zostać w Holandii

Bandi zagryzł Leona, czy matka trafi za kraty?

Holenderski wymiar sprawiedliwości musiał w ostatnich dniach zmierzyć się z wyjątkowo dziwną i ponurą sprawą. Głównym jej bohaterem jest Marcin B. 39-letni Polak oskarżony o podpalenie. Najnowsze wiadomości z Holandii pokazują jednak, że jego proces ma drugie dno. Dużo bardziej przygnębiające dla odbiorcy niż można by się spodziewać.

Pożar

Wczesnym rankiem, 28 stycznia 2019 roku, doszło do poważnego pożaru w podziemiach jednego z budynków na Scheepmakersstraat. Ogień wybuchł w piwnicy pełnej mebli i szybko się rozprzestrzenił. Gryzący dym rozszedł się nie tylko do pomieszczeń znajdujących się powyżej, ale i do sąsiedniego budynku w zabudowie szeregowej, hotelu Stayokay. W efekcie strażacy musieli ewakuować w sumie 92 mieszkańców i gości hotelowych, a sami zmierzyć się z trudnym przeciwnikiem, jakim był szalejący na drewnianych meblach pożar. Po akcji gaśniczej strażacy nie mówili o swoich umiejętnościach, ale o cudzie, dzięki któremu ogień nie rozszerzył się na kolejne budynki tego starego budownictwa.

 

Podejrzany

Gdy tylko ugaszono płomienie, sprawę przejęła policja i prokuratura, która dość szybko swoje podejrzenia zaczęła kierować ku Marcinowi B, 39-letniemu Polakowi z Hagi. To jego posądzono o podpalenie. Przeciw naszemu rodakowi świadczą między innymi dowody z kamer monitoringu. Widać na nich jak podczas ulewnego deszczu ktoś jedzie na rowerze z pudełkiem z tyłu. Zatrzymuje się przed budynkiem na Scheepmakersstraat. Następnie zabiera pakunek i znika na kilka minut we wnętrzu budynku. Zaś po paru chwilach od opuszczenia przez niego nieruchomości, widać jak z lokacji zaczynają wydobywać się pierwsze kłęby dymu.

Pomimo, iż na nagraniach tych nie widać twarzy podpalacza, świadkowie rozpoznali rower z charakterystycznym fotelikiem dziecięcym, jako należący do Polaka. Oprócz tego dowodem świadczącym przeciw naszemu rodakowi miało być to, iż B. wynajmował kiedyś dom od właściciela podpalonego magazynu w piwnicy.

Przesłuchania

Podczas przesłuchań 39-latek nie przyznawał się do winy. Twierdził, że jego jednoślad ma inną lampę rowerową. Przyznał, że owszem kiedyś miał klucz do podpalonego magazynu, ale już dawno go nie posiada. Podejrzany wskazał ponadto na innego rodaka, mogącego być zamieszanym w sprawę. Poszlaki te okazały się jednak fałszywym tropem.

 

Nagła zmiana

Początkowo wszystko wyglądało więc na sytuację, jakich wiele. Podejrzany stara się zmylić wymiar sprawiedliwości, mataczy kłamie. Cała sprawa zmieniła się jednak diametralnie podczas jednego z posiedzeń sądu.

W pewnym momencie nasz rodak powiedział na sali sądowej, iż nie rozpalił ognia, nie podpalił piwni, ale przyznaje się do winy. Oświadczenie to wprawiło zdumienie nie tylko sędziego i prokuratora, ale również obrońcę Polaka. Później nasz rodak wyjaśnił, dlaczego tak postąpił.

 

Nowe życie w Holandii

Oskarżony mieszka w Holandii z żoną i dwójką dzieci. Niestety ich życiem mocno wstrząsnęła ciężka choroba ich trzyletniej córki. Mówiąc to, 39-latkowi łamał się głos. Oskarżony dodał, że w Polsce. Czeka na niego wyrok za popełnione na terenie RP przestępstwa, będzie musiał więc odbyć tam swoją karę. Choroba dziecka zmieniła jednak wszystko. Nasz rodak stwierdził, iż proces w Holandii pozwoli mu pozostać dłużej blisko swojej chorej córki i rodziny i jest to jedyna możliwość, by niejako mieć z nimi kontakt, chociażby zza krat.

 

Mowa końcowa

Prokurator, słysząc te wyjaśnienia, nie znalazł powodu na szczególne złagodzenie kary. Uznał, iż nasz rodak jest odpowiedzialny za podpalenie i sprowadzenie niebezpieczeństwa utraty zdrowia i życia dla znajdujących się w budynkach osób. Za te przestępstwa oskarżyciel domaga się kary 4 lat pozbawienia wolności. Prokurator w swojej mowie końcowej zaznaczył jednak, iż ewentualna ekstradycja do Polski, by tam odsiedzieć trzy i pół roku więzienia, miałaby miejsce dopiero po odbyciu kary w Holandii.

 

Obrońca B. miał dużo trudniejszą sytuację. Stwierdził nawet, iż nigdy nie spotkał się z czymś takim podczas swojej kariery. Prawnik powiedział, iż nie ma niezbitych dowodów, by za całą sprawą stał Polak. Kamery nie nagrały jego twarzy, rower na którym poruszał się sprawca, nie jest niczym szczególnym w Holandii, a pożar w piwnicy zatarł ewentualne dowody sprawstwa. Powinien więc prosić o uniewinnienie, z racji na wiele niejasności. W tej jednak skomplikowanej sytuacji, ze względu na dobro podejrzanego i jego rodziny, stwierdził tylko, iż zaakceptuje wyrok sądu.

 

Ostatnie słowo

Tym, co również wywarło duże wrażenie na obserwatorach procesu, były ostatnie słowa Polaka. 39-latek skierował swoje słowa bezpośrednio do wysokiego sądu, mówiąc: „Przepraszam sędziów za wykorzystanie tej sprawy do zatrzymania ekstradycji” dobitnie wskazując, iż zrobił to wszystko, by pozostać jak najbliżej chorej córki, na co nie pozwoliłaby ekstradycja i odsiadka w polskim zakładzie karnym. Po tych słowach pomachał do swojej żony i w asyście funkcjonariuszy opuścił salę rozpraw.

 

Najlepsze możliwe rozwiązanie

Orzeczenie sądu w sprawie naszego rodaka będzie mieć miejsce 3 marca. Obrońca Polaka stwierdza, iż dla niego i jego rodziny najlepszą możliwością byłoby uniewinnienie od zarzutu podpalenia połączone ze zgodą polskiego wymiaru sprawiedliwości na odsiadkę 3 lat i 6 miesięcy więzienia w niderlandzkim zakładzie karnym. Czy tak się jednak stanie przekonamy się za około dwa tygodnie.

 

Chcesz poznać najnowsze wiadomości z Holandii? Odwiedź naszą stronę główną.