Polacy mogli zginąć przez bierność sąsiadów
Polacy mieszkający w Holandii nie mają zbyt dobrej opinii. Co by nie mówić bardzo często jesteśmy sami sobie winni. Na Van Thienenlaan w Eindhoven taka reputacja mogła jednak doprowadzić do tego, iż zginęłoby dwóch naszych rodaków. Holendrzy nie przejęli się bowiem tym, iż dzieje się im krzywda.
Lokalna społeczność jest zszokowana tym, co się stało w niedzielny wieczór. Wielu z nich ma swoistego kaca moralnego, iż zignorowało całą sytuację. Gdyby przyjrzeli się temu co dzieje się wcześniej, gdyby interweniowali, być może udałoby im się spłoszyć przestępców. Może stan ofiar nie byłby tak ciężki...
Imprezy i hałasy
"Ale jak mieliśmy to zrobić, gdy nie wiedzieliśmy, co tam się dzieje". Jak mówią sąsiedzi, pierwsze krzyki dały się słyszeć już o godzinie 21 w niedzielę. W domu jednak, w którym mieszkała trójka Polaków od tygodni miały miejsce awantury. Dochodziło do imprez, pijackich burd. Wszędzie walały się puszki po piwie i butelki po mocniejszych alkoholach. Początkowo lokalna społeczność zwracała uwagę na naganne zachowania przyjezdnych. Z czasem jednak „uodporniła” się na tego typu uciążliwości i nie zwracała uwagi na wrzaski spod „polskiego adresu”.
Ludzie ci zdali sobie sprawę z tego, iż doszło do tragedii dopiero w niedzielny wieczór, gdy noc rozświetliły koguty karetek pogotowia i policyjnych radiowozów.
Pakistańczyk
Życie Polakom być może uratował inny migrant, Pakistańczyk. Gdy mężczyzna zbierał się do wieczornej modlitwy, usłyszał uderzenia w ścianę, a potem głośne krzyki. Jego żona zobaczyła zaś na podwórku kogoś, kto miał zamaskowaną twarz. Muzułmanin stwierdził, iż nie zamierza pozostać bierny. Poszedł zobaczyć, czy u sąsiadów z Polski jest wszystko w porządku.
Pierwsza pomoc
O tym, iż nie jest w porządku, przekonał się kilka sekund po otwarciu drzwi frontowych. Na chodniku, praktycznie przed wejściem do jego domu, leżał ranny Polak. Mężczyzna miał zmasakrowane ramie. Połamane kości wystawały z ciała. Ranny Polak miał powiedzieć, iż ktoś chce zabić jego współlokatora. Pakistańczyk nie tylko udzielił pierwszej pomocy ofierze i wezwał policję. Postanowił ruszyć do domu obok.
Z młotkiem w ręce
Kiedy ostrożnie otworzył drzwi, zobaczył mężczyznę w kominiarce stojącego nad drugą ofiarą i uderzającego w nią młotkiem. Gdy oprawca spostrzegł nieproszonego gościa, uciekł z budynku. Gdy „młotkowy” ucieka, Pakistańczyk widzi jeszcze dwie inne osoby. One również ubrane są na czarno i noszą kominiarki. Przez chwilę wszyscy stoją po drugiej stronie ulicy. W sumie było ich trzech. Uciekinier miał zakrwawiony młotek w ręce, którym znęcał się nad poszkodowany. Dwaj pozostali również mają małe pałki. Cała trójka jednak szybko znika w ciemności, uciekają. Żonie bohatera wydawało się, że przez okno widziała jeszcze kogoś. Napastników mogło być więc więcej.
Trup?
Gdy jest już po wszystkim, mężczyzna decyduje się wejść do domu. Tam widzi ofiarę. Jest cała we krwi. Nie rusza się. Początkowo wydaje się, że nie żyje. Gdy jednak podchodzi bliżej, okazuje się, że ofiara jest przytomna.
Uratował życie
Wiele wskazuje na to, iż dzielny Pakistańczyk uratował życie ofierze w domu. Jako jedyny nie był bierny, nie zignorował krzyków Polaków. Gdyby nie jego wejście trudno powiedzieć, czy nie padłoby o kilka ciosów młotkiem za dużo. Kim byli zaś sprawcy, którzy mogliby dopuścić się tak brutalnej zbrodni. Nieoficjalnie mówi się, że to również Polacy. Mieli bowiem przeklinać po polsku. W Holandii zdarzały się jednak już przypadki, że polskich wulgaryzmów używali Holendrzy, by skierować podejrzenia na naszych rodaków.
Samospalenie
Sytuacja wydaje się wyjątkowo brutalna. Sąsiedzi wskazują jednak, iż to nie pierwszy taki wypadek. Rok temu na tej samej ulicy, praktycznie przed tymi samymi drzwiami spłonął Polak.