Aresztowania i zamieszki- pierwszy weekend nowych sankcji w Holandii

Aresztowania i zamieszki- pierwszy weekend nowych sankcji w Holandii

W sobotni wieczór weszły w życie, wprowadzone przez holenderski rząd, nowe obostrzenia koronowe, zwane przez wielu „małym lockdownem”. Jak minął w Holandii pierwszy weekend tych zaostrzonych przepisów? Czy ludzie podporządkowali się nowym zasadom?

Nowe sankcje

W praktycznie całym kraju większość lokali gastronomicznych zdecydowała się respektować narzucone przez rząd godziny zamknięcia i poprosili gości, by ci opuścili restauracje, bary i kawiarnie o godzinie 20. Swoistym wyjątkiem na tej holenderskiej mapie posłuszeństwa była Breda. Tam wielu właścicieli gastronomii zdecydowało się dalej pozostać otwartymi do północy. Co ciekawe, ten obywatelski sprzeciw restauratorów poparły lokalne władze. Tamtejszy burmistrz stwierdził, iż rozumie branżę i wstrzymał się od jakiejkolwiek interwencji. Obyło się więc bez wysyłania policji do pubów, wyganiania z nich siłą gości i zatrzymywania właścicieli.

 

Jak minął w Królestwie Niderlandów Pierwszy weekend w "małym lockdownie"?

 

Aresztowania

Tak dobrze nie było jednak w Leeuwarden. Tam bowiem funkcjonariusze policji musieli rozpocząć działania przeciwko grupie ludzi mających za nic nowe obostrzenia koronowe. W efekcie tamtejsi stróże prawa aresztowali 15 osób. Stało się to po tym jak w centrum miasta doszło do zamieszek. Te były spowodowane niczym innym jak przedwczesnym, zdaniem gości, zamknięciem ich ulubionych knajpek.  Funkcjonariusze policji mieli zresztą pełne ręce roboty nie tylko w Leeuwarden, ale i sąsiednim Zaailand. Tam policja została poproszona o wsparcie „eksmisji” z lokalu dużej grupy gości. Gdy w końcu udało się tego dokonać, imprezowicze nie dali za wygraną. Postanowili przenieść zabawę z lokali na zewnątrz. W efekcie około setka podpitych, wesołych, młodych ludzi zebrała się przed gmachem sądu na Zaailand. Nie utrzymywali 1,5 metra dystansu, a także odpalali fajerwerki. Sytuacja nie wyglądała więc zbyt dobrze. Sęk jednak w tym, iż nowe przepisy nie wprowadziły godziny policyjnej ani zakazu zgromadzeń, więc służby nie mogły rozgonić siłowo zbiegowiska. Na szczęście z czasem ludzie sami się rozeszli.

Wściekłość i pobłażliwość

Wielu restauratorów jest wściekłych na przepisy wprowadzone przez władze. Właściciele pubów i restauracji nie rozumieją, czemu mają zamykać swoje lokale już o 20, skoro są one bezpieczne. Jakiś czas temu bowiem rząd nakazał im sprawdzanie wejściówek- kodów QR potwierdzających, iż gość jest ozdrowieńcem, zaszczepionym lub został niedawno przebadany i posiada negatywny wynik testu na obecność COVID-19. Jeśli więc w lokalu bawią się ludzie zdrowi, to nie powinni być oni z niego wyrzucani o ósmej wieczorem, by zmniejszyć ryzyko zakażenia. Jeśli zaś dzieje się tak, ponieważ rząd nie ufa okazicielom testów, to powinien je usunąć.
Z drugiej jednak strony oprócz owej wściekłości branży gastronomicznej nic więcej nie pozostaje do zrobienia. Kara za niedostosowanie się do nowych przepisów wynosi 10 000 euro. Jest to zaś kwota, którą właściciel baru raczej nie jest w stanie zarobić przez 4 godziny, od 20 do 24, nie zamykając drzwi dla swoich klientów. Poza tym ciągłe unikanie obostrzeń może zakończyć się całkowitym zamknięciem lokalu i utratą wszystkich dochodów. Właścicielom pozostaje więc zacisnąć zęby i wypełnić wolę władz. Nie mają bowiem co liczyć na działania samorządów, jak te mające miejsce w Bredzie. Te były bowiem czysto symboliczne i w przyszłości również tam włodarze będą respektować nowe sankcje.