Nalot na polskie domki w Almelo

Holenderskie władze lokalne z Almelo chcą pozbyć się Polaków. Urzędnicy dokonali bezprecedensowego nalotu na domy przy Ootmarsumsestraat 63 i 65. Wszystko po to, by zdobyć dowody umożliwiające usunięcie emigrantów zarobkowych.

„Kochani” sąsiedzi

Jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, inicjatywa idzie oddolnie lub też postarano się o pozory, by tak to wyglądało. W Almelo, w małym mieście we wschodniej Holandii, władze samorządowe otrzymały informacje o uciążliwościach wywoływanych przez obywateli Polski, którzy zamieszkują budynki przy Ootmarsumsestraat 63 i 65. Samorząd dostał list podpisany przez 25 lokalnych mieszkańców. W dokumencie tym ludzie skarżą się na hałaśliwych mieszkańców znad Wisły. Holendrzy uważają, że zamieszkująca dwa budynki grupa, od 10 do 18 naszych rodaków, zachowuje się niegodnie. Hałasują, puszczają głośno muzykę, bawią się przy grillu na podwórku lub rozmawiają głośno, stojąc na balkonie. Ponadto ludzie ci w weekendy piją alkohol od rana. Kolejnym problemem, jaki mieli powodować Polacy, są ogromne uciążliwości związane z parkowaniem, ponieważ mieszkańcy wymienionych budynków stawiają swoje samochody w okolicy domu, zabierając tym samym miejsca Holendrom.

Nie jest oczywiście tak, że lokalni mieszkańcy są do pracujących dla nich rodaków wrogo nastawieni. Wręcz przeciwnie, wykazują ogromną troskę. W dalszej części listu mowa jest o tym, iż polscy obywatele nie powinni mieszkać w tych budynkach ze względu na bezpieczeństwo pożarowe. Domy te mają już bowiem swoje lata i nie spełniają najnowszych standardów ochrony przed ogniem, a nikt z sąsiedztwa nie chce, by tym ludziom stała się krzywda.

Dla bezpieczeństwa robotników z Polski, zdaniem sąsiadów, należy ich… eksmitować.

Kontrole

Taka teoretycznie oddolna inicjatywa mieszkańców sprawiła, że gmina bardzo chętnie przystąpiła do „zapewnienia Polakom bezpieczeństwa”. Już pod koniec zeszłego roku rozpoczęły się kontrole. Pewnego zimowego poranka do drzwi wejściowych obu budynków zapukali gminni urzędnicy, którzy bez jakiegokolwiek wcześniej uprzedzenia, przyszli skontrolować stan nieruchomości. Mieszkający tam nasi rodacy byli w szoku. Jedyne jednak czego dowiedzieli się od buszujących po domu kontrolerów to to, że naruszyli przepisy dotyczące między innymi ochrony środowiska, oraz to, że pojęcie „gospodarstwo domowe” nie tyczy się obywateli Polski. Urzędnicy wylegitymowali mieszkańców oraz dokonali dokładnej dokumentacji zdjęciowej.

Kontrolerzy oprócz wejścia do kuchni, czy sfotografowania klatki schodowej i innych miejsc, gdzie znajdują się np. bezpieczniki lub wyłączniki prądu, wchodzili również do prywatnych pomieszczeń. W tym do sypialni mieszkańców. Na zdjęciach widać doskonale niezasłane łóżko po tym, jak pukaniem obudzili jednego ze śpiących tam Polaków i weszli do środka. Na innych fotografiach znajdują się niepozmywane naczynia, czy pozostałe przykłady zastanego tam bałaganu. Wszystko wygląda więc tak, jakby zdjęcia te miały za zadanie dokumentować pewną tezę. Założenie mówiące o tym, iż nasi rodacy są tam tym „gorszym sortem”, którego należy się pozbyć.

Kontrolerzy wchodzili do prywatnych sypialni naszych rodaków i robili zdjęcia ich rzeczy i pościeli.

Obrońca

W tej sytuacji wydawać by się mogło, że Polacy stoją z góry na straconej pozycji. Wszyscy są bowiem przeciwko Polakom. Na szczęście wstawił się za nimi radca prawny, Marcel Middelkamp. Prawnik, gdy dowiedział się o działaniach miasta, stwierdził, że była to tylko i wyłącznie szopka, której celem jest przygotowanie eksmisji i deportacji tych ludzi. Mężczyzna nie pozostawia suchej nitki na działaniach lokalnych władz. Nie rozumie, jak gmina może wysłać kontrolerów, by sprawdzali prywatne domy, nie mówiąc już o tym, iż ktoś wchodzi do czyjeś sypialni, która jest miejscem intymnym, a na dodatek robi w niej zdjęcia. Jak wspomina, on sam pewnie by spanikował, gdyby ktoś o świcie wszedł do jego domu, do jego sypialni, w której przed chwilą spał i zaczął ją obfotografowywać.

Legalnie pracujący w Holandii Polacy nie mogą być traktowani gorzej niż handlarze narkotyków.

Radca uważa, że lokalne władze posunęły się stanowczo zbyt daleko i nie można pozwolić na takie działania. Polacy byli bowiem potraktowani jeszcze gorzej, niż nielegalni plantatorzy konopi. Ponieważ w przypadku tych drugich muszą istnieć dowody lub bardzo poważne podejrzenia, by można było wejść do czyjegoś mieszkania.Ponadto sąd musi wydać nakaz przeszukania. W przypadku Polaków, była to zwykła decyzja administracyjna spowodowana donosem od sąsiadów. Co więcej, wcześniej nie było żadnych prób mediacji ze strony gminy. Wygląda to więc na czyste zastraszenie, łapankę z zamiarem deportacji.

Takie mamy prawo

Burmistrz, Arjen Gerritsen nie ma sobie nic do zarzucenia. Uważa, że urząd nadzorczy, jakim w tym wypadku jest gmina, może kontrolować nieruchomości. Wskazuje on bowiem na to, że robotnicy z Polski znajdują się tam nielegalnie. Według planu zagospodarowania przestrzennego te dwa budynki powinny być zamieszkane przez dwa gospodarstwa domowe. Zdaniem zaś urzędnika w przypadku bytności 5-8 Polaków w jednym domku, nie można mówić o czymś takim. Uważa, że są to zwykłe mieszkania migrantów zarobkowych, a takich gmina po prostu tu nie chce. Zrobi więc wszystko, by się ich pozbyć. Przyznaje otwarcie lokalny decydent.

Taka konfrontacyjna postawa władz doprowadziła do tego, iż w ubiegły czwartek 16 maja, strony spotkały się przed sądem administracyjnym. Postępowanie to ma osądzić, czy miasto mogło działać w taki, a nie inny sposób, zaszczuwając i ingerując w prywatność mieszkańców wielokrotnymi kontrolami oraz czy grupa niespokrewnionych osób wynajmujących wspólnie dom jest gospodarstwem domowym.

Grafika pochodzi z Google Street View