Maseczki pod lupą sądu i prokuratury w Holandii

afera maseczkowa

W Polsce toczy się polityczny spór o to, czy Minister Zdrowia czerpał zyski z handlu maseczkami. W Niderlandach zaś podobne sprawy zamiast dyskusji trafiają do sądów. Te mają określić, kto mówi prawdę. Obecnie prokuratur domaga się 4 lat widzenia za oszustwa przy zakupie maseczek dla użytkowników w Niderlandach.

Holenderska prokuratura w mowie końcowej domagała się w środę czterech i trzech lat pozbawienia wolności dla dwóch podejrzanych mężczyzn, którzy zdaniem oskarżyciela, są odpowiedzialni za defraudację partii masek. Sprzęt miał bowiem, po dokonaniu zakupu w Niemczech, nigdy nie trafić do Królestwa Niderlandów. Może się wydawać dziwne, dlaczego prokuratura domaga się aż czterech lat więzienia za ten swoisty maseczkowy przekręt.  Często osoby mające ludzkie życie na sumieniu otrzymują w krainie tulipanów niższe wyroki. Prowadzący sprawę prokurator wskazuje jednak, iż tak surowa kara ma jego zdaniem stanowić czynnik odstraszający. Ma dobitnie pokazać, że państwo czuwa nad bezpieczeństwem swoich obywateli. Nie pozwoli więc nikomu nielegalnie dorobić się na ludzkiej krzywdzie, jaką jest epidemia COVID-19.

 

Miliony maseczek

Jak wykazano, w toku postepowania, przedstawiciel handlowy działający w imieniu dwóch niemieckich firm Arivine Pharma i Med Drop, założył w marcu tego roku firmę, która miała być w stanie dostarczyć na niderlandzki rynek 11 milionów maseczek ustnych. By transakcja zakończyła się sukcesem, jeszcze w tym samym miesiącu na konto nowo powstałego przedsiębiorstwa przelano zaliczkę w wysokości 880 000 euro. Jak można się domyśleć ani jedna maseczka nie trafiła jednak do Holandii.

 

Dochodzenie

Śledztwo wykazało, iż suma została przekazana na konto ING, które należy do 52-letniego podejrzanego, Eduarda B. Mężczyzna ten był właścicielem upadłej firmy projektującej wnętrza. On zaś sporą część tej kwoty przelał bezpośrednio do United Bank for Africa w Anglii. Oprócz tego pewien procent zasilił również konto drugiego podejrzanego Gerarda M. Następnie nastąpiło kolejnych kilka transakcji. Prokurator uważa, iż te przelewy miały być próbą „uprania pieniędzy”, ponieważ obaj mężczyźni doskonale wiedzieli, iż kwota ta pochodzi z oszustwa. Nikt bowiem nie zamierzał produkować maseczek.

Jak można się domyśleć, obaj podejrzani nie przyznali się do winy i wskazują, iż myśleli, że to są legalne pieniądze, a za całą sprawą stoi ktoś trzeci, rzekomo Nigeryjczyk. Podczas przewodu sądowego nie udało się Afrykańczyka odnaleźć i przesłuchać nawet w charakterze świadka.