Jak traktowani są emigranci zarobkowi na pracach sezonowych w Holandii?

Niezapłacone nadgodziny, praca w niebezpiecznych warunkach, fatalne warunki bytowo sanitarne, maksymalny wyzysk pracowników. Tak często w holenderskich mediach prezentowane jest sezonowe zatrudnienie dla pracowników tymczasowych z zagranicy w Holandii.


W minionym tygodniu 24.03.19, sąd w Arnhem-Leeuwarden przyjrzał się ponownie sprawie warunków bytowych pracowników, u jednego z tamtejszych plantatorów truskawek. W uzasadnieniu wyroku możemy przeczytać, że to co robił właściciel, nie można nazwać inaczej jak wykorzystywanie pracowników z Polski i Słowacji.

Złudne obietnice

Gospodarz kusił pracowników noclegiem na farmie, blisko miejsca pracy, dzięki czemu robotnicy mieli nie tracić czasu, ani pieniędzy związanych z kosztami komunikacji miejskiej i długim dojazdem do i z pracy. Faktem jest, że taki nocleg zapewnił. Problemem okazały się jednak warunki tego „dachu nad głową”, ponieważ należy traktować go dosłownie. Emigranci zarobkowi nie zostali zakwaterowani w żadnych pokojach. Spali na materacach w stołówce lub stodole. Szczęściarze otrzymali miejsce w dużym namiocie. Szczęście to kończyło się jednak w momencie przyjścia jakiegokolwiek deszczu lub burzy. Dach namiotu przeciekał i do wnętrza lała się woda. Deszcz w połączeniu z walającymi się na podłodze kablami elektrycznymi, zapewniającymi takie „dobro luksusowe” jak prąd, groził zaś zwarciem i pożarem całej konstrukcji. Zarówno dla mieszkańców stodoły i namiotu zostały udostępnione przenośne toalety. Brak było porządnej łazienki i możliwości wzięcia prysznicu po całym dniu pracy na polu.

Wysokie wynagrodzenie

Robotnik pracujący na polu truskawek zarabiał 7,50 euro za godzinę. Nie jest to duża kwota, tym bardziej, gdy na miejscu dowiadywał się, że 2,50 zostanie mu od razu potrącone z racji na koszty zakwaterowania. Jeśli pomnożymy to przez 10 godzin pracy dziennie, przez 6 dni w tygodniu okazuje się, że za tygodniowy nocleg w stodole na materacu, bez dostępu do prysznica należało zapłacić 150 euro. W ten oto prosty sposób hodowca truskawek, w latach 2005-2010, zarobił blisko 175 tysięcy euro, na ludziach, którzy wykonywali dla niego pracę. W późniejszym okresie warunki delikatnie się poprawiły, ale do obowiązków pracowników doszły te związane z utrzymaniem czystości wokół siebie.

Wielu Polaków wyjeżdzających na truskawki czy szparagi ląduje w czymś co można nazwać obozami pracy.

Wysoka kontrola jakości

Kolejnym bardzo „ciekawym” rozwiązaniem było wprowadzenie kontroli jakości przez gospodarza. Pracownicy na polu zbierali truskawki do specjalnych koszy. Zbiór zaś był poddawany kontroli jakości. Jeśli okazywało się, że w pudełkach znajdują się zgniłe lub niedojrzałe truskawki, to zbieracz musiał liczyć się z tym, że zostanie ukarany karą w wysokości 50 euro. Oznacza to, że jeden niedojrzały lub nadpsuty owoc mógł spowodować utratę całodziennego dochodu. Według świadków proceder ten nie należał do rzadkości.

Ogromnym problemem okazywała się również choroba na farmie. W przypadku, gdy pracownik nie mógł udać się do pracy, musiał pozostać w stołówce przez cały dzień. Nie wolno mu było się udać do lekarza czy apteki. Jeśli zaś nie pracował, nie miał płacone. Problem w tym, że pracodawca nadal pobierał opłatę za zakwaterowanie.

Wyrok

Mężczyzna prowadził wyzysk pracowników w latach 2005-2010, aż do momentu aresztowania za swoje czyny. Sąd rozpatrzył jego jednak dopiero po czterech latach. Wtedy też usłyszał pierwszy nieprawomocny wyrok. Kara uprawomocniła się dopiero po procedurze odwoławczej, w której właściciel plantacji truskawek usłyszał karę 6 miesięcy pozbawienia wolności. Wyrok dość niski, aczkolwiek sąd wziął pod uwagę, iż rolnik po aresztowaniu spędził już sporo czasu w areszcie. Cała sprawa trafiła w tym tygodniu jeszcze z procedurą kasacyjną do holenderskiego sądu najwyższego, ale ten odrzucił wniosek.

Nieuczciwi plantatorzy nieraz wykorzystują naiwność i brak znajomości języka swoich pracowników.

Wierzchołek góry lodowej

Gdy cała sprawa z pracą u plantatora wyszła na jaw, bardzo zbulwersowało to holenderską opinię publiczną. Problem jednak w tym, iż opisana wyżej praca przy truskawkach, to tylko przysłowiowy „wierzchołek góry lodowej”. Okazuje się, że podobne procedery miały miejsce przy sadzonkach, szklarniach itd. Problem ten istnieje nadal, pomimo upływu lat. Jak wykazał raport, przygotowany na temat gminy Westland, w 2018 roku w okresie letnim, do prac sezonowych przybyło tam blisko 12 tysięcy ludzi, głównie z Polski, Słowacji, Węgier i Rumunii.

Robotnicy pracowali w tamtejszych szklarniach, ale niejasne jest, gdzie mieszkali. Raport ten nie zostawiał praktycznie suchej nitki na lokalnych władzach, wskazując że najważniejszy dla nich był rozwój biznesu i zysk gminy, a nie kwestie związane z bezpieczeństwem i warunkami pracy, w jakich pracują gastarbeiterzy. Taki stan rzeczy wynikać miał ponoć ze zbyt małej ilości kadry kontrolnej w porównaniu z ogromną rzeszą pracowników, którzy odwiedzili ten rejon. Okazuje się jednak, że w kilku przypadkach, pomimo tego, iż władze,  znalazły nieścisłości, nie podjęły stosownych działań, aby im zaradzić.

Półmilionowy problem

Możliwe, że dzięki wynikom ze wskazanego raportu i blisko półmilionowej rzeszy pracowników sezonowych, nad sprawą pochyliły się holenderskie związki zawodowe i LTO Holandia, ustalając minimalne warunki wstępne dotyczące kwestii zakwaterowania pracowników tymczasowych. Wedle nich pracownik powinien mieć dostęp do lodówki, kuchenki i urządzeń sanitarnych takich jak ubikacja, umywalka i prysznic z bieżącą wodą. Do tego na każdą osobę powinno przypadać co najmniej 5 metrów kwadratowych. Oznacza to, że jeśli robotnicy zakwaterowani są w pokojach 4-osobowych, muszą one mieć co najmniej boki o wymiarach 4 na 5 metrów. Ponadto w sytuacji, gdy pracodawca oferuje swoim pracownikom bardzo dobre warunki, może potrącić im za zakwaterowanie maksymalnie 20% płacy minimalnej.

Rozproszone kontrole

Problem z kontrolami wiąże się nie tylko ze zbyt małą liczbą pracowników gminy. Jak wskazują związki zawodowe, duże znaczenie ma również rozdrobnienie całego systemu. Oznacza to, że dogłębnej kontroli nie może przeprowadzić jedna osoba. Potrzebna jest cała grupa pracowników administracji. Część kontrolerów wysłanych przez władze gminy ma uprawnienia tylko do sprawdzenia mieszkań. Inspekcja Społeczna i Inspekcja Pracy nadzorują zaś godziny pracy, wynagrodzenie, oraz warunki sanitarne. Wszystko to prowadzi do pewnego chaosu i problemów komunikacyjnych między agencjami, co przekłada się na sporadyczne i nieefektywne kontrole. Na szczęście problem ten dojrzały same organa rządowe i samorządowe i prowadzą one prace nad zwiększeniem jego wydajności. Między innymi przez wzrost liczby kontrolerów z ramienia gmin (wzrost o 400 dodatkowych inspektorów).

Pracownicy sezonowi po sezonie

Problem wyzysku pracowników sezonowych powodują również... sami pracownicy. Nie chodzi tu bynajmniej o to, że ludzie przyjeżdżając, godzą się na taki los. Oni często nie wiedzą co zastaną na miejscu. Ogromne znaczenie ma to, iż większość z nich po prostu znika po zakończeniu pracy. Nawet jeśli rozpoczyna się postępowanie sądowe, mające na celu ukaranie nieuczciwego przedsiębiorcy, to mało kto chce przeciw niemu zeznawać. Ludzie po prostu się boją lub chcą zapomnieć ten traumatyczny dla nich okres i nie wracać do tego. Po drugie często brak znajomości języka sprawia, że pomimo trudnych warunków nie wiedzą do kogo się zgłosić i gdzie szukać pomocy. Wreszcie istnieje również grupa, która niejako pogodziła się z losem i uważa, że tak po prostu musi być, że praca w Holandii to dobry zarobek, ale koszmarne warunki.