Horror na polskim domku w Ravenstein cz.1
Wygodne łóżko, czysta pościel, wysprzątana kuchnia oraz łazienka - można pomyśleć, że to podstawy aby komfortowo mieszkać podczas zarobkowego wyjazdu do Holandii.
Kilka dni temu otrzymaliśmy alarmującą wiadomość od Anny Soboń l.23 (nazwisko Anny zostało zmienione na jej prośbę).
Ania jest studentką II roku anglistyki na Państwowej Wyższej Szkole Wschodnioeuropejskiej w Przemyślu. Młoda kobieta pochodzi z Siedlisk, małej miejscowości niedaleko ukraińskiej granicy. Od kilku lat mieszka tylko z mamą, ponieważ ojciec zginął w wypadku podczas prac polowych.
Licencjat z języka angielskiego to szansa na lepszą przyszłość
Anna z trudem łączy swoje studia z pomocą schorowanej matce, która od prawie czterech lat jest bezrobotna. W celu podreperowania skromnego budżetu, kobiety jeżdżą na Ukrainę, kupują tam tani alkohol oraz papierosy, które sprzedają z zyskiem po powrocie do Polski.
Ich stary dom domaga się remontu, przecieka dach, okna także należałoby już wymienić. Niestety brak funduszy skutecznie uniemożliwia wykonanie remontu.
Na początku grudnia 2019 roku Ania znalazła w internecie ogłoszenie ws. pracy w Holandii. Praca lekka, dobrze płatna - idealna na kilka miesięcy.
I tu rozpoczyna się historia Anny. Za jej zgodą dokonaliśmy przedruku listu. List jest dość długi, dlatego podzieliliśmy go na części.
"Biuro pośredniczące mieściło się w Przemyślu, w jednej z pięknych kamieniczek. Piękne biuro, personel, tablica z ofertami pracy. Znalazłam ofertę, która mnie zainteresowała. Ucieszyłam się, bo okazało się, że wakat jest jeszcze wolny.
Pracownik agencji pracy przedstawił mi warunki zatrudnienia oraz zakwaterowania w Holandii. Wynagrodzenie 12€ na rękę, dodatek zmianowy, gwarantowane 40h tygodniowo i 65€ tygodniowo za mieszkanie (za czysty pokój dwuosobowy) - całkiem nieźle pomyślałam.
480€ tygodniowo za zbieranie zamówień...
Na szybko przeliczyłam ile zarobię w ciągu 5 miesięcy. Na samą myśl uśmiechnęłam się od ucha do ucha. Podpisałam umowę i wróciłam szczęśliwa do domu.
Nie byłam świadoma, że właśnie w tym momencie rozpoczął się mój koszmar...
Zamówiłam busa, zrobiłam zakupy i spakowałam się na wyjazd do Holandii.
Rozklekotany bus przyjechał dokładnie o 3.30. Z Przemyśla do Ravenstein jest prawie 1400km, więc przewoźnicy wcześnie wyjeżdżają w trasę.
Przekazałam adres kierowcy, ten tylko zerknął i uśmiechnął się pod nosem... Ranczo...
Do Holandii dojechałam późnym wieczorem. Przytulny domek z folderu, który pokazali mi w biurze pracy okazał się podłużnym budynkiem z małą ilością okien.
Wysiadłam z busa i zadzwoniłam do drzwi. Po około 10 minutach w drzwiach pojawił się gruby, kudłaty, na oko sześćdziesięcioletni mężczyzna. Witaj na ranczu skarbie - usłyszałam.
Kazimierz, bo tak nazywał się "opiekun domu" dał mi klucz i zaprowadził do mojego pokoju. Będziesz mieszkać razem z Janiną.
Pokój nie był zbyt duży, ale przytulny. Okno, dwa łóżka, szafa i ten dziwny zapach...
Byłam zbyt zmęczona, aby się rozpakować. Wzięłam szybki prysznic i poszłam spać."
Czytaj kolejną część listu Anny
Komentujcie, pytajcie oraz przesyłajcie nam swoje historie. Najciekawsze z nich opublikujemy na naszym Portalu.