Holenderski bicz na polskich przestępców

amnestia dla najdłużej odsiadującego wyrok więźnia w Holandii

Holandia często boryka się z problemem przestępczości w wykonaniu Polaków, Węgrów, Rumunów czy innych narodowości byłego bloku wschodniego. Jeśli nawet udaje się skazać przestępcę, ten bardzo często unika orzeczonej kary. Wiele jednak wskazuje, iż władzy w Niderlandach udało się w końcu znaleźć bicz na wszystkich tych, którzy nie stosowali się do tamtejszych wyroków.

Dziurawy system prawny

Holandia chce być krajem praworządnym, z tego też względu wymiar sprawiedliwości stosuje w większości wypadków pewien znany schemat. X słyszy wyrok skazujący. Czeka go więzienie. Nie trafia on jednak do celi a na wolność. Jeśli bowiem złożył on apelacje, do momentu wyroku drugiej instancji w świetle prawa pozostaje on wolnym. Ponadto postępowanie dowodowe zostało już zakończone przy pierwszym procesie. Nie ma więc niebezpieczeństwa mataczenia czy fabrykacji dowodów. Oznacza to, iż podejrzany nie może znajdować się w areszcie przedprocesowym. Nie może też trafić do zakładu karnego, bo w sytuacji ewentualnego uniewinnienia, to wymiar sprawiedliwości złamałby prawo bezprawnym pozbawieniem wolności. W rezultacie pomiędzy wyrokiem, a stawieniem się przed więzienną bramą, skazany ma pewien czas dla siebie. Okres ten wielu stara się wykorzystać, by zniknąć z oczu wymiarowi sprawiedliwości. Po prostu uciec.

 

Niepokojące statystyki

Z możliwości tej korzystają nie tylko holenderscy przestępcy. Wielu migrantów, zamiast czekać na bilet do więzienia, wraca do krajów, z których przybyło. Licząc, iż tam pośród rodzinny i krewnych uda im się uciec przed wymiarem sprawiedliwości. Działania takie to nie odosobnione przypadki a, prawie że standard. Jak wskazuje Ministerstwo Sprawiedliwości Królestwa Niderlandów 25% spośród wszystkich uchylających się przed karą to uciekinierzy polskiego czy rumuńskiego pochodzenia. 90% zaś wszystkich uciekających od odsiadki wyjeżdża z Holandii.
Władze Holandii nie ukrywają, iż popełniają błędy związane z pilnowaniem potencjalnie winnych. Zamiast jednak łatać system od środka, wskazali na inne, dużo ciekawsze rozwiązanie.

 

Chcą niech mają

Ministerstwo Sprawiedliwości Królestwa Niderlandów wpadło na pomysł, by więźniowie którzy uciekają z Holandii, by uniknąć odsiadki w jednym z tamtejszych więzień, odbywali ją w kraju pochodzenia. Przykładowo, gdy Polak zamiast zgłosić się do zakładu karnego w Holandii, zbiegnie do Polski, to tam po zatrzymaniu przez policję trafi do więzienia. Minister Sander Dekker chce w tym celu zawrzeć dwustronne umowy z wszystkimi krajami, do których najczęściej uciekają przestępcy.

Wydaje się, iż w tym pomyśle jest dużo racji. Po pierwsze skazany byłby blisko rodziny, krewnych, którzy mogliby go odwiedzać. Po drugie, pomysł ten spełnia podstawowe założenie kary, czyli jej nieuchronność. Trzeci argument przemawiający za tym pomysłem jest ten, iż przestępcy częściej zostawaliby w Holandii. Brzmi to może niedorzecznie, ale każdy, kto widział warunki w niderlandzkim, a polskim czy rumuńskim więzieniu wybierze "pięciogwiazdkowy" holenderski obiekt.

 

Problemy techniczne

Genialny w swojej prostocie pomysł ma jednak również kilka poważnych problemów technicznych. Po pierwsze pieniądze. Kto ma płacić za więźnia? Czy holenderski rząd będzie wysyłał przelewy na utrzymanie Kowalskiego siedzącego w Strzelcach Opolskich, we Wrocławiu czy Wronkach? To jednak można, by było jeszcze dość łatwo wyjaśnić na podstawie negocjacji.

Dużo większym problemem jest to, iż wiele jednostek penitencjarnych w Polsce, Rumuni czy Węgrzech wprost pęka w szwach. Krajowe sądownictwo ma problemy upchnąć za kratami wszystkich skazanych, którzy powinni odsiadywać swoje wyroki. Trudno więc liczyć na to, iż  przyjmą dodatkowych więźniów.

Kolejna kwestia związana jest z poszukiwaniem zbiegów. Teoretycznie powinny być za nimi wystawione listy gończe. W sytuacji Holandii jest to jednak dość trudne. Wszystko dlatego, iż tamtejszy liberalny wymiar sprawiedliwości często orzeka wyroki niższe niż 120 dni. Okres ten zaś jest minimalny, by móc wszcząć międzynarodowy list gończy. W praktyce oznacza to, iż zbiega jeśli został skazany, np. na 2 miesiące, nikt by w Polsce nie szukał. Człowiek musiałby trafić w ręce policji niejako przypadkiem lub gdyby popełnił inne przestępstwo, za które zostałby złapany.

 

Zespoły dochodzeniowe

Jeśli przepisy weszłyby w życie, byłyby one batem na przestępców, którzy musieliby poważnie się zastanowić, czy opłaca im się ucieczka i ewentualna odsiadka w ojczyźnie. Na chwilę obecną ustawa ta to dopiero wstępny projekt. Zanim wejdzie on w życie, ministerstwo stawia na specjalne zespoły pościgowe. Grupy te stworzone tylko w celu tropienia zbiegów, zdołały już pochwycić i przywieźć do Holandii 1466 skazańców.