Holenderska Violetta Villas

Miłość do zwierząt potrafi przybierać różne formy. Czasem jednak dobroć staje się przekleństwem i powoli, ale nieubłaganie zmienia się w torturę.

To właśnie miało miejsce w jednym z domów jednorodzinnych, w północnej części Holandii. Sytuacja już od pewnego czasu była niezbyt przyjemna. Sąsiedzi skarżyli się, że po drugiej stronie płotu panuje ogromny chaos. Bród i psie odchody na posesji powodowały, iż po każdym deszczu nad okolicą rozchodził się straszny fetor, który dosłowne zapierał dech w piersiach. Wszystko przez dziesiątki czworonogów hasających po posesji.

 

W końcu lokalne społeczeństwo powiedziało dość i napisało pismo do władz. Na miejsce zostały wysłane jednostki Narodowego Inspektoratu Ochrony Zwierząt w Holandii. Gdy urzędnicy weszli na posesję, ich oczom ukazał się przykry widok. Po podwórku biegało kilkanaście brudnych psów. Niektóre zwierzęta poruszały się po grubej warstwie odchodów, inne próbowały ugasić pragnienie w starej stęchłej wodzie. W budynku nie było lepiej. Psy były wszędzie, wszędzie też panował bałagan i harmider związany z psią działalnością. Co ciekawe zwierzęta te były zaniedbane, ale nie głodne. Widać było, iż ktoś je regularnie karmi i stara się nimi opiekować.

Holender chciał pomagać zwierzętom, ale w pewnym momencie to wszystko go przerosło.

Natychmiastowa interwencja

Szybko jednak okazało się, że pozorna dobra kondycja psów to tylko złudzenie. Wiele zwierząt, choć dobrze odżywionych miało problemy zdrowotne. Zanieczyszczone rany, choroby skóry czy zapalenia uszu, to była na tej posesji smutna norma. W takiej sytuacji inspektorzy zdecydowali, by zabrać wszystkie 44 psy do schroniska. Tam zwierzęta miały przejść niezbędne badania, a jeśli okaże się to konieczne również niezbędne leczenie.

 

Mandat, grzywna czy więzienie?

Inspektorat nie chce zdradzać szczegółów, ale wedle niepotwierdzonych informacji nie była to pseudohodowla. Właściciel posesji był kimś, kogo można było porównać do zmarłej już jakiś czas temu Violetty Villas. Holender kochał psy i nie mógł przejść obok ich cierpienia obojętnie. Adoptował więc pierwszego, drugiego, potem trzeciego i tak to już poszło. Psów przybywało, aż w końcu zwierząt było zbyt dużo, by gospodarz mógł poświęcić każdemu należytą uwagę. Jego zaś miłość do czworonogów nie pozwoliła mu oddać ich do schroniska, gdzie żyłyby w zamkniętych klatkach lub zostały uśpione z powodu tego, iż nikt nie chciał ich adoptować.

Wszystko to powoduje, że nie wiadomo, czy zwierzęta zostaną na stałe odebrane właścicielowi. Być może Holender dostanie nakaz uprzątnięcia posesji po to, by psy mogły do niego wrócić. Niewykluczone jest również, że z pomocą przyjdą wolontariusze. Wielu mieszkańców Niderlandów uważa bowiem, że takie domowe schroniska są o wiele lepsze niż zimne, bezduszne kojce państwowych placówek.