Wywiad: Szybki kurs w jedną stronę

Okres wakacyjny to czas częstych wyjazdów do pracy dla studentów i uczniów szkół średnich. Młodzież w ciągu 2-3 miesięcy wakacji chce zarobić jak najwięcej za granicą. W odróżnieniu od ludzi jeżdżących stale na kontrakty, uczniowie nie mają często dużego doświadczenia w pracy w Holandii lub w Wielkiej Brytanii. To zaś powoduje, że często padają ofiarami przestępczych nadużyć.

By uświadomić Was, z jakimi niebezpieczeństwami można się spotkać w Niderlandach, chcemy zaprezentować Wam serię wywiadów, którą odbyli nasi dziennikarze z ludźmi wykorzystanymi w krainie tulipanów. Większość tych spraw miała miejsce już kilka lat temu, jednak poszkodowani nadal muszą żyć z traumą minionych dni. Na prośbę naszych rozmówców ich dane zostały zmienione.

 

Monika była miłą, przebojową dziewczyną, która studiowała filologię angielską. Już w liceum pilnie uczyła się języka angielskiego i niemieckiego. Dzięki temu w mowie Szekspira porozumiewała się płynie, a język Goethego znała w stopniu zaawansowanym. Nastolatka mieszkała jednak w małej miejscowości na Opolszczyźnie, a studiowała w Krakowie. Toteż trzy wakacje miesięczne miały pozwolić jej na zarobienie pieniędzy na lepsze, imprezowe życie od października w Krakowie. Postanowiła więc wyjechać, do pracy do Holandii. To był czerwiec 2016 roku.

 

- Witam, jesteś gotowa opisać nam swoje przeżycia, tak jak umawialiśmy się w mailu?

- Nie wiem, postaram się. To mnie nadal boli. Za każdym razem, gdy o tym myślę, to chce mi się płakać.

- Rozumiem, możemy odłożyć wywiad, albo całkowicie z niego zrezygnować. Nie chcę sprawiać Ci bólu.

- Nie, chce o tym powiedzieć. Od tego czasu chodzę na terapię. Mój psycholog kazał mi walczyć z tym. Może jak się uzewnętrznię, opowiem o tym, będzie mi lepiej. Zresztą chcę ostrzec innych, inne kobiety.

- Rozumiem, możemy zaczynać?

- Tak.

- W naszej mailowej wymianie wiadomości wspominałaś, że to sama znalazłaś sobie tę pracę. Jak to wyglądało?

- Wiesz, chciałam wyjechać za granicę, by zarobić. Tak robi dużo ludzi w moim wieku. Mi jednak zależało na dużej kasie. Więc pomyślałam, że warto by ominąć pośrednika. Gdy ludzie załatwiają pracę u pośredników, to oni inkasują cześć zysków, dlatego wpadłam na pomysł, by poszukać bezpośrednio w Holandii.

Poszukiwania pracy

- Jak wyglądały te poszukiwania?

- Przeglądałam oferty pracy na stronach z ogłoszeniami dla Holendrów. Szukałam takich dotyczących barmanki, kelnerki ewentualnie recepcjonistki w jakimś pensjonacie, hotelu na wybrzeżu. Znam dwa języki, plus polski więc myślałam, że nie będzie żadnych problemów.

- I co udało się?

- Niestety nie. Ludziom z jednej strony podobało się, że znam niemiecki, angielski, że mogę dogadać się też z Polakami, ale problemem było to, że nie umiem holenderskiego. Przeważnie menedżerowie rezygnowali, bo chcieli kogoś, kto mógłby się porozumieć z lokalnym personelem. Kilku tłumaczyło mi również, że bardzo się cieszą, że dzwonię, ale oni wolą jednak zatrudnić lokalnych studentów. Ponieważ ich dzieci też chcą zarobić.
Miałam tylko jedną pozytywną odpowiedź.

- Jakiś hotel się na Ciebie zdecydował?

- Na początku tak myślałam. W jednym z hoteli w Amsterdamie poprosili mnie abym podała maila, bo nie mieli czasu rozmawiać. Myślałam, że chcą mnie spławić, ale na następny dzień miałam na skrzynce wiadomość od nich. Prosili mnie, abym podesłała swoje CV i kilka swoich zdjęć. Pisali, że chcą mnie poznać, zobaczyć jak wyglądam, co lubię, jak spędzam czas wolny itd. Wszystko dlatego, że u nich w placówce panuje rodzinna atmosfera.

- Wysłałaś swoje zdjęcia?

- Tak. Wysłałam CV, opis co lubię i kilkanaście zdjęć. Część z imprez ze znajomymi, inne ze studiów, czy z rodzicami. Wszystko po to, by pokazać, jaką jestem radosną, miłą i otwartą osobą. Wtedy byłam tak szczęśliwa, że odpisali, iż nie spojrzałam na adres. Mail nie przyszedł z domeny hotelowej, ale od prywatnej osoby.

- Wysłałaś maila i odpowiedzieli?

- Tak. Dwa dni później zadzwonił menedżer, czy ktoś, kto się za menedżera podawał. Powiedział, że nie ma dla mnie dobrych wiadomości. Chciał mnie zatrudnić, ale jakiś bratanek kierownika się pojawił i nic z tego nie wyszło. „Polecenie z góry” tak powiedział. Był bardzo miły, mówił, że nie chce mnie zostawiać na lodzie, że tyle czasu straciłam, że skontaktuje się ze swoim kolegą z hostelu w Amsterdamie, bo tam szukali ludzi.

Doskonała propozycja

- Faktycznie kilka dni później zadzwonił do mnie jakiś mężczyzna, mówił po angielsku, ale z dziwnym akcentem. Powiedział, że dzwoni od pana Y, który mnie polecił i chce zapytać, czy nadal mam zamiar pracować w Holandii. Powiedziałam, że tak. Podał kwotę. Wtedy aż podskoczyłam. Była blisko dwa razy wyższa niż się spodziewałam.

- Zgodziłaś się?

- Tak. Zapytałam się, kiedy mam przyjechać, powiedział jak najszybciej. Szybko się spakowałam, wsiadłam do busika i po niespełna 24 godzinach byłam na miejscu. Mój rozmówca odebrał mnie spod dworca, tam gdzie wysiadłam. Stał z kartką z moim nazwiskiem, jak na lotnisku. Wyglądało to śmiesznie. Gdy się spotkaliśmy, od razu zapytał mnie, czy jestem głodna, czy chce mi się pić. Powiedział, że długo jechałam, a on też jeszcze nie jadł lunchu, więc jest okazja, żeby się poznać, porozmawiać.

- Czyli pierwsze wrażenie było pozytywne?

- Bardzo. Poszliśmy na pizzę. Mężczyzna mówił perfekcyjnie po angielsku. Powiedział, że pochodzi z Turcji i mieszka w Holandii od 15 lat. Przyjechał na studia i został. Teraz prowadzi hostel, w którym często mieszkają studenci z jego kraju, jak przyjeżdżają tu na wakacje. Gdy potem w samochodzie puścił płytę z jednym z moich ulubionych zespołów, myślałam że lepiej być nie może. Wtedy nie wiedziałam, że to wszystko jest część planu.

"Bombardowanie miłością"

- Planu?

- Tak, w sektach to się nazywa ponoć „bombardowanie miłością”. Chodzi o maksymalne wzbudzenie zaufania. Tak by ofiara zmniejszyła czujność. Chociaż nie byli sektą, to im się udało.

- Możesz to sprecyzować?

- Był dla mnie bardzo miły, mówił, że lubi rzeczy bardzo podobne do tych, co ja. Pozował na idealnego przyjaciela - szefa. W końcu przyjechaliśmy do hostelu. Tam miałam się wypakować i rozgościć. Pracę miałam rozpocząć dopiero od jutra. X poprosił, bym dała mu swoje dokumenty, bo musiał spisać umowę, załatwić ubezpieczenie itd. Nie wahałam się ani chwili. W tym momencie okazało się, że popełniłam najgorszy błąd w moim życiu.

- Co się stało?

- Jakąś godzinę po tym, jak oddałam dokumenty X przyszedł i zapytał, czy skoro mam jeszcze chwilę czasu to, czy nie chce zobaczyć Zamek Muiderslot, bo jedzie w tamtą stronę. Sprawdziłam szybko, co to jest i powiedziałam, że z chęcią. Chwilę później byliśmy już w samochodzie. Zapytałam się, czy zabrał moje dokumenty. Powiedział, że zapomniał, ale mam się nie przejmować. W razie kontroli on będzie się tłumaczyć i pokryje mandat.

Podjechaliśmy do zamku, to było ciekawe miejsce. Potem X powiedział, że musi jeszcze jedną rzecz podrzucić i to nie potrwa długo. Wyjechaliśmy z miasta. Zaparkowaliśmy na jakimś parkingu. Tam na X czekało 2 mężczyzn. X powiedział, żebym wysiadła. Podeszliśmy do dwójki. Rozmawiał z nimi chwilę po turecku. Po czym dostał do ręki kopertę, odwrócił się na pięcie i poszedł. Chciałam iść za nim, ale jeden z pozostającej na parkingu dwójki złapał mnie za rękę. Zaczęłam krzyczeć za X, ale on nawet się nie odwrócił. Usłyszałam tylko, jak jeden z Turków mówi coś głośno do mnie, a potem poczułam ogromne pieczenie na policzku. Otrzymałam cios w twarz. Tak rozpoczął się mój koszmar.

 

Monika została porwana przez dwóch nieznanych jej Turków z parkingu na pobliskiej autostradzie A1. Część druga wywiadu, w której opisuje, co ją spotkało już niedługo.