Wywiad: Polak w policyjnym mundurze cz.2

Jak wygląda praca w holenderskiej policji? Czy nasi rodacy w Holandii odnoszą się z szacunkiem do służb mundurowych? I za co Polacy najczęściej lądują na dołku. Odpowiedź na te pytanie poznacie w dzisiejszym wywiadzie.

ciąg dalszy wywiadu z Rafałem z Białegostoku

Czyli, musiał zrzec się Pan polskiego obywatelstwa?

-Tak. To trochę bolało, kuło w sercu. Ale powiedziałem sobie, że to tylko papier. Nadal kocham Polskę, nie wyparłem się jej. Nie uważam również, że ten kraj mnie porzucił. Po 5 latach nie widziałem po prostu dla siebie przyszłości w Białymstoku, w którym wcześniej mieszkałem.

Znajomość polskiego okazała się bardzo pomocna.

-Rozumiem. Co było dalej

-Jakiś czas po tych wydarzeniach może rok… Tak, to było pod koniec 2012, zobaczyłem ogłoszenie, że prowadzony jest nabór do policji. Pokazałem to żonie. Na początku mnie wyśmiała i powiedziała, że będę mandaty wlepiać. Potem jednak usiedliśmy i zaczęliśmy o tym rozmawiać. W końcu wspólnie doszliśmy do wniosku, żebym spróbował. Powiedziała to pewnie, tylko po to bym sobie dał spokój, licząc, że i tak odpadnę na testach sprawnościowych, psychologicznych czy podczas pierwszego stażu, ale jak na złość dla niej, nie poszło po jej myśli.

-Czyli przyjęli Pana?

-Na początku przeszedłem staż, testy. Do przyjęcia jeszcze dużo brakowało. Musiałem przejść szkolenie. Na szczęście miałem tam trochę fory, bo potrzebowali takich jak ja.

-Jak Pan to rozumie?

-Polakom chyba znudziła się Irlandia i Anglia, ponieważ coraz więcej ich zaczęło przyjeżdżać do Holandii. W takiej sytuacji funkcjonariusz, który zna język polski to skarb, ale na poważnie to byłem traktowany na równi z innymi. Szkolenie kosztowało mnie wiele wyrzeczeń, ale w końcu się udało.

-Jak rozumiem, służy Pan z Polakami?

-Nie, służę z Holendrami i proszę nie "Panuj" mi tutaj. Jesteśmy w podobnym wieku. Na komendzie jestem jedynym, który mówi po polsku i jedynym znaturalizowanym obcokrajowcem. Tzn. oczywiście nie liczę znajomości polskiego „k****”, bo to zna każdy.

Wielu naszych rodaków cieszy się, że funkcjonariusz rozmawia z nimi w rodzimym języku.

-Czyli jeździsz do spraw związanych z naszymi rodakami?

-I tak i nie. U nas nie ma czegoś takiego, że gdy interwencja dotyczy naszych rodaków muszę jechać. Jadą ci, których wyznaczy dyżurny. Niemniej już parę razy tak było, że wysyłali specjalnie mnie. Tak jest czasem, gdy dzieje się coś poważniejszego. Trzeba porozmawiać z tymi ludźmi.

-Chodzi o libacje, wybryki naszych obywateli?

-Nie. Do zakucia Polaka, Niemca, czy Holendra może jechać każdy. Jak człowiek się stawia, to używa się przymusu i jest po sprawie. Oficer dyżurny wysyła mnie częściej do sytuacji, gdy to Polacy są ofiarami.

-To się sprawdza?

-Moim zdaniem tak. Potwierdza to zresztą kilka ofiar. Wiem, że to nie profesjonale, ale mam z nimi kontakt po zakończeniu spraw. Zostaliśmy przyjaciółmi. Chodzi o to, że gdy przyjeżdżamy do pobitej, zgwałconej Polki, czy do wykorzystanych pracowników tymczasowych, to osoba, która mówi w ich języku, daje im dużo większy komfort. Mogą powiedzieć o co chodzi, wyżalić się. Dla nich nie jestem kolejnym anonimowym Holendrem, jestem panem policjantem z Polski, z którym można pogadać. To naprawdę pomaga.

-Rozumiem, a występowałeś kiedyś przeciw Polakom?

-Staram się tego nie robić. Ale tak. Czasem na awanturujących się naszych wystarczy huknąć. Spotykasz takiego najczęściej pijanego w piątek czy sobotę. Facet ledwo stoi na nogach, ale chce pić dalej i awanturuje się w knajpie. Przyjeżdżamy, mówimy mu po holendersku lub angielsku by się uspokoił, jeśli nie skutkuje i człowiek dalej się rzuca, czasem stosuję ostrą polską wiązankę. Pozwól, że nie będę cytować. Zwykle takie ostre słowa starczą, by otrzeźwić delikwenta. Raz miałem sytuację, że po takim opieprzu chłopaki sami się zwinęli, bo stwierdzili, że są tak pijani, że słyszą, że policja po polsku gada.

Policjant jak alkoholowa mara

-To musiało być zabawnie…

-Tak kumpel, który był wtedy ze mną na służbie nie rozumiał całej sytuacji. Widział tylko jak nagle jeden z mężczyzn podszedł do baru, zapłacił, nawet nie chciał reszty, a potem cała ekipa wyszła z baru.

Jak w samochodzie powiedziałem mu, że rodacy potraktowali mnie, jak alkoholową marę, to nie umiał przestać się śmiać.

-No to faktycznie bywa ciekawie

-Taka praca. Czasem trafiają się sytuacje przygnębiające, czasem radosne. Ja nie, ale koleżanka z mojego posterunku odbierała kiedyś poród. W takich momentach czujesz, że Twoja służba ma znaczenie.

-A zdarzyło Ci się kiedyś użyć siły w stosunku do naszych rodaków?

-Pozwól, że nie odpowiem na to pytanie.

-Dobrze rozumiem. Więc może inaczej. Pewnie znasz statystyki. W jakich sprawach najczęściej pojawiają się Polacy w policyjnych statystykach?

Wiesz trudno mi powiedzieć, o to faktycznie musiałbyś się zapytać rzecznika prasowego. Ja nie mam tych danych, zresztą mówiliśmy, że wywiad ma być beż żadnych szczegółów, więc się nie przygotowałem zbytnio. Ale generalnie w pierwszej trójce znajdzie się na pewno jazda pod wpływem alkoholu, zakłócanie ciszy nocnej oraz picie alkoholu i wszystko co się z nim łączy.

-A np. kradzieże i rozboje?

Te też czasem się trafiają, ale bądźmy szczerzy, Polaków jest tylu w Holandii, że muszą być też i takie gagatki, ale ich odsetek nie jest wyższy niż w innych nacjach.

-A w drugą stronę, czego ofiarami najczęściej padają nasi rodacy?

-Tutaj też brak mi twardych danych, kiedyś to były przekręty z pracą. Czasem nasi obywatele trafiali do współczesnych obozów pracy. Obecnie jest na szczęście z tym już lepiej. A tak to kradzieże, czy wyłudzenia. Sporo dzieje się też na rynku mieszkaniowym, gdy mówimy o nieuczciwych najemcach. Tyle tylko, że to od pewnego czasu problem wszystkich w Holandii, nie tylko Polaków.

Czy służba w holenderskiej policji to dobry pomysł dla emigrantów z Polski?

-Kończąc, mógłbyś z perspektywy czasu polecić służbę w policji innym naszym rodakom?

-Wiesz ciężko mi powiedzieć. To służba nie praca. Do tego trzeba mieć powołanie. Tu się jest policjantem przez 24 godziny 7 dni w tygodniu. Nie można tak po prostu o tym zapomnieć i iść z kolegami na piwo, wyłączyć się. Do tego to długa i trudna droga. Jak dla mnie jednak warto. To strasznie satysfakcjonujące zajęcie, ale chyba jednak nie dla każdego.