Wybuchowe pamiątki po dziadku

Pamiątki po krewnych mogą mieć ogromną wartość sentymentalną. Czasem zaś niepozorne rzeczy okazują się drogimi antykami, na których można zdobyć małe fortuny. Niestety bywa też i tak, że pamiątki po dziadku mogą okazać się śmiertelnym zagrożeniem. Taka właśnie sytuacja miała miejsce na Birkstraat w Soest.

Tragiczny wypadek

17-letni chłopiec został bardzo poważnie ranny podczas majsterkowania w szopie – warsztaciku swojego ojca. Ma rozerwaną wybuchem rękę, nogę przeszytą odłamkami i najprawdopodobniej stracił słuch. Jego stan jest obecnie stabilny, ale zaraz po zdarzeniu jego życiu zagrażało poważne niebezpieczeństwo.

Pamiątki po dziadku

Historia zaczyna się dość smutno. Jakiś czas temu, na terenie Polski, zmarł dziadek chłopaka. Nasz rodak zostawił swoim zstępnym masę pamiątek po sobie. W tym praktycznie całą zawartość warsztatu. Jego najciekawszą częścią był stary motocykl, którego 17-latek wraz ze swoim ojcem wspólnie remontowali. Niemniej jednak oprócz motoru mężczyźni przywieźli do Holandii całą masę różnych większych i mniejszych „skarbów” z szopy po dziadku. To właśnie doprowadziło do tragedii.

 

Wystrzałowe pamiątki po dziadku z Polski mogą być przyczyną dożywotniego kalectwa 17-latka z Amersfoort

O jedno uderzenie za dużo

We wtorkowy wieczór nastolatek, mając odrobinę wolnego czasu, postanowił pobawić się trochę w garażu. Chwilę później dało się słychać głośny wybuch. Ojca nie było wtedy w domu. Huk eksplozji zaniepokoił sąsiadów. Gdy ci zaś chwilę później usłyszeli głośny krzyk chłopca i nawoływania o pomoc, natychmiast pobiegli na miejsce. Ludzie nie zastanawiali się, co się stało. Priorytetem było bowiem udzielenie pomocy wykrwawiającemu się nastolatkowi.

Wyjaśnieniem całej sprawy zajęła się dopiero policja. Okazuje się, że w szopie mieszkańca Holandii, znaleziono materiały wybuchowe. Chłopak, najprawdopodobniej za pomocą młotka i drutu, próbował „rozbroić” jeden z nich i doszło do wybuchu. Słowo rozbroić należy jednak tu wsiąść w duży cudzysłów, ponieważ ani ojciec, ani syn nie mieli pojęcia, z czym mają do czynienia.

Zgubna ciekawość

Ładunki wybuchowe były umieszczone w dziesięciu wąskich metalowych rurkach szczelnie zamkniętych z obu stron. Najprawdopodobniej z jednej z nich delikatnie wyciekała gliceryna. To tłumaczyłoby zeznania ojca chłopaka, który powiedział holenderskim stróżom prawa, że myślał, iż to jest wazelina lub jakaś inna forma smaru technicznego. W rzeczywistości był to jednak ładunek wybuchowy, który zdaniem, funkcjonariuszy wykorzystywany był do łączenia torów i wybuchał w momencie najechania na niego koła pociągu. Nieświadomy niczego nastolatek, uderzając w rurkę młotkiem liczył, że ją otworzy i sprawdzi, co jest w środku. Niestety siła upadającego młota starczyła, by doprowadzić do eksplozji.

Policja zabezpieczyła pozostałe ładunki i nie prowadzi dochodzenia w sprawie. Wątpliwe jest również, by prokuratura oskarżyła ojca.