Urzędniczy nokaut w Meierijstad

Urzędniczy nokaut w Meierijstad

Praca w urzędzie miejskim, nie jest szczytem marzeń wielu młodych ludzi w Holandii. Dla nich jest to nudne, monotonne zajęcie, w którym nie zarobią najwięcej, a jak się okazuje, mogą też i stracić zęby lub zdrowie po spotkaniu z petentem. Brzmi niewiarygodnie? Urzędniczka z Meierijstad została dosłownie znokautowana przez 27-latkę, która przyszła porozmawiać w sprawie zasiłku.

Cichosza

Włodarze gminy Meierijstad od pewnego czasu prowadzą rekrutację na stanowiska urzędnicze. Oferując etaty w urzędzie, proponowali często młodym ludziom spokojną, stabilną i ciekawą pracę. Ciekawości tej raczej nikt z nich nie rozumiał, jako możliwości zostania czyimś workiem bokserskim. Pracownicy bowiem, przynajmniej oficjalnie milczeli o sprawie. Przez ponad miesiąc był to temat tabu.

 

Anonim

Zasłona milczenia rozstąpiła się dopiero po tym jak do lokalnych mediów trafił anonim opisujący całą sprawę. Pismo to zostało wysłane przez jednego z pracowników ratusza. W miniony wtorek o sprawie dowiedział się zaś cały kraj. Wtedy to bowiem sąd wymierzył karę kobiecie, która napadła na urzędnika publicznego. Napastniczka za znokautowanie pracownicy usłyszała wyrok 150 godzin prac społecznych, otrzymała też sankcje finansowe.

 

Nokaut

Co dokładnie stało się w urzędzie? Proces wyjawił wszystkie skrywane przez urzędników tajemnice. Okazało się, iż 1 listopada doszło do brutalnej napaści, podczas której poszkodowana, nie tylko straciła przytomność, doznała również wstrząśnienia mózgu, stłuczenia szczeki i rozcięcia skóry w okolicy oka. Atak był szybki i wyjątkowo skuteczny. Na niewiele zdała się interwencja pracującej obok koleżanki. Ta bowiem nie zdołała odepchnąć napastniczki, a tylko sama otrzymała kilka ciosów. Nie ma się jednak czemu dziwić. Mało kto wyszedłby cało ze starcia z 27-letnią mistrzynią świata w kickboxingu.

 

Bezpieczny pokój

Dlaczego jednak doszło do tego pobicia? Powodem były pieniądze. Sportsmenka, 27-letnia mieszkanka Schijndel, została poproszona o stawienie się w ratuszu i wyjaśnienie pewnych kwestii związanych z zasiłkiem, jaki pobierała. Kobiecie groził zwrot przyznanych świadczeń. Więc było prawie pewne, iż sytuacja podczas rozmowy będzie nerwowa. Dlatego też podjęto środki bezpieczeństwa.
Spotkanie miało odbyć się w bezpiecznym pokoju. Owe bezpieczeństwo w tym pomieszczeniu miało zapewniać szerokie biurko, stanowiące strefę buforową między petentem a urzędnikiem.

 

Prowokacja

Strefa ta może powstrzymałaby starszą osobę, czy człowieka, który nie jest zbyt dobrze wysportowany, ale nie 27-latkę, która ćwiczy kilka dni w tygodniu i jak zeznała, została sprowokowana przez swoją ofiarę. Jak pracownik mógłby sprowokować petenta? Pobita miała wskazywać na zawodniczkę palcem, a nawet ją raz dotknąć. W efekcie 27-latce puściły nerwy. Przeskoczyła przez blat i znokautowała urzędniczkę.

 

Przed sądem

Pięściarka z ratusza nie wyszła już sama. Wyprowadziła, ją policja. Co jednak ciekawe sama pobita początkowo nieco wahała się, by zgłosić sprawę. W końcu jednak to zrobiła i proces ruszył. Podczas przewodu sądowego oskarżona broniła się, iż najpierw odepchnęła rękę kobiety, a później uderzyła ją otwartą dłonią. Sędzia policyjny jednak w to nie uwierzył. Wskazał, iż dla sportsmenki, pięści i nogi są bronią. Bronią, którą wykorzystała przeciw niewinnej osobie i o której los potem się nie zatroszczyła. Nie zapytała, jak się czuje, nie wyraziła skruchy. Ofiara zaś do tej pory nie wróciła do pracy. Jej życie mocno się zmieniło. Na skutek obrażeń nie tylko znajduje się na zwolnieniu lekarskim, ale też nie może uprawiać, np. sportu tak jak kiedyś.

 

Wyrok

W efekcie sąd skazał 27-latkę na karę 150 godzin prac społecznych i miesiąc więzienia w zawieszeniu. Oprócz tego zawodniczka musi wypłacić kobiecie 2000 euro odszkodowania, a także zwrócić 420 euro za zniszczone okulary.

Oburzenie

Tak zakończyła się sprawa karna dotycząca ataku na urzędniczkę. Wydarzenia z 1 listopada odcisnęły jednak piętno na ratuszu: „Dlaczego gmina nie zajmie jasnego stanowiska i nie stanie w obronie swoich pracowników, nie akceptując żadnych form przemocy i nie przekazując tego światu” – pisze anonimowy pracownik gminy w liście do lokalnych mediów.
Gdy słowa ta pojawiły się na łamach Stadskrant Veghel samorządowcy odpowiedzieli, iż nie zgadzają się na przemoc wobec urzędników. Dodali jednak, iż uznali, że informowanie mediów to zły pomysł. Czemu? Ponieważ chcieli zapewnić spokój kadrom. Po drugie, był to jeden odosobniony przypadek, wyjątek, rozgłos był więc zbędny.

 

Drugie dno

Dla ludzi, którzy jednak znają historię regionu, cała ta sprawa miała drugie dno. Powstała w 2017 roku z połączenia regionów: Veghel, Sint-Oedenrode i Schijndel gmina Meierijstad ma ogromne braki kadrowe. Początkowe plany wskazywały, iż wystarczy tylko 20 urzędników, by zarządzać tym tworem administracyjnym. Teraz okazuje się, że potrzebnych jest co najmniej 80 pracowników. Tych jednak w rejonie brak i władze poszukują kadr na terenie całego kraju.

 

Odwrotny skutek

Wiadomość o ataku, o tym, że praca gminnego urzędnika może być niebezpieczna, mogłaby odstraszyć potencjalnych kandydatów. Dlatego też postanowiono to przemilczeć. Jak jednak widać, sprawa ta i tak wyszła na jaw w sposób, który stawia gminę w jeszcze gorszym świetle. Teraz bowiem okazało się, że w niej nie tylko doszło do aktu przemocy, ale iż włodarze starali się ukrywać tę sprawę, bagatelizując ją.

 

Za pomoc w stworzeniu tego materiału pragniemy podziękować Panu Danielowi Aleksandrzakowi. To on bowiem zebrał informację i przygotował zdjęcia urzędu.

 

 

Źródło:  BD.nl
Źródło:  BD.nl
Źródło:  Kliknieuwsveghel.nl
Źródło:  Kliknieuwsveghel.nl