Unia uderza w polskich pracowników delegowanych
Już niedługo wielu pracowników delegowanych z Polski może mieć problemy ze znalezieniem pracy w Holandii, Niemczech czy Francji. Wszystko z powodu decyzji, jaką podjął w tym tygodniu Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej.
Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej oddalił zastrzeżenia, jakie wnosiły do niego Polska i Węgry w sprawie europejskiej dyrektywy o delegowaniu pracowników. Wejście tego przepisu w życie pozwala na lepszą ochronę pracowników delegowanych. Określa on między innymi minimalne wynagrodzenie, zgodnie z którym pracownicy z takich właśnie krajów jak Polska mają prawo do dokładnie takiego samego wynagrodzenia jak na przykład obywatele Holandii, za wykonaną tę samą pracę. To zaś bardzo nie podobało się naszym władzom.
Na pierwszy rzut oka można by zadać pytanie, o co chodzi. Unia Europejska chce dla polskich pracowników lepszych stawek godzinowych i dodatków. To zaś nie podoba się naszemu rządowi, który wskazuje, iż większe zarobki spowodują potężne problemy wśród pracowników delegowanych. Brzmi to może dość dziwnie. Ale jak to się zwykle mówi, gdy nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze.
Tania siła robocza
Pracownicy delegowani na zachodzie Europy postrzegani są jako tania siła robocza, na którą bardzo często decydują się firmy w poszczególnych państwach wspólnoty. Podpisują więc umowy z polskimi podwykonawcami. Może nie znamy języka i mamy swoje przywary, ale jesteśmy tani. To zaś z ekonomicznego punktu widzenia pozwala rozwiać wszelkie wątpliwości przedsiębiorców. W efekcie pracownicy delegowani z Polski czy Węgier w Holandii lub też Francji są normą. Jest nas tylu, iż w 2017 roku Prezydent Francji Emmanuel Macron nazwał nas nawet nieuczciwą konkurencją płacową. Stwierdzając, iż zabieramy pracę Francuzom i jesteśmy zagrożeniem dla jedności europejskiej. W efekcie Francuzi przeforsowali w czerwcu 2018 przepisy zaostrzające europejską dyrektywę dotyczącą pracowników delegowanych. Zakładała ona, iż taki robotnik powinien zarabiać tyle samo w danym kraju, ile zarabiałby jego rodowity mieszkaniec. Nie powinien mieć więc płacone np. w złotówkach wedle polskich średnich.
Widmo bezrobocia
Potencjalne lepsze płace dla Polaków oznaczają więc nie tyle polepszenie ich sytuacji finansowej, a widmo bezrobocia. Jak wspominaliśmy, rynek jest bezwzględny. Holender wybierał Polaka czy Węgra jako podwykonawcę, bo był dużo tańszy, nawet gdy trzeba było mu znaleźć zakwaterowanie. Nawet gdy z racji nieznajomości języka jego wydajność nie była najwyższa. Teraz zaś jeśli będzie musiał zapłacić mu dokładnie tyle samo co Holendrowi, to wybierze Holendra. Z nim bowiem łatwo się porozumie i nie będzie musiał organizować dla niego noclegu.
Niedźwiedzia przysługa dla pracowników delegowanych
Reasumując, paradoksalnie wielu pracowników delegowanych na umowach mówiących o tym, iż do wypłacanej im najczęściej płacy minimalnej należy dodać wszystkie, obowiązujące miejscowych pracowników dodatki (np. stażowe), może tylko stracić. Ponadto oprócz zwiększenia wynagrodzenia, zmniejszono również czas pracy maksymalnie do roku z możliwością przedłużenia o pół. Co ważne dotyczy to stanowiska, a nie danej osoby. To zaś może odbić nie negatywnie w przypadku realizacji dużych wieloletnich kontraktów. Po trzecie: pracowników delegowanych należy objąć układami zbiorowymi dotyczącymi płacy i ubezpieczenia we wszystkich sektorach.
Dzięki temu Unia Europejska pozbywa się pod „przykrywką” polepszenia losu ludzi, problemu odbierania miejsc pracy, na który skarżyły się bogate zachodnie społeczeństwa.