Turystyczna eutanazja?

Parę dni temu świat obiegła informacja o eutanazji 17-letniej dziewczyny. Nastolatka nie potrafiła wygrać z cierpieniem i obrzydzeniem w stosunku do samej siebie. Wszystko dlatego, że jako małe dziecko została zgwałcona. Sprawę komentowały media na całym świecie, co przerodziło się w dość nieoczekiwany efekt.

Ludzie listy piszą

Od momentu, gdy w środę światowe media nagłośniły sprawę 17-latki, klinika Life-End w Hadze, oferująca swoim pacjentom eutanazję zasypywana jest listami. W zaledwie dwa dni, od środy do piątku, na adres ośrodka przyszło ponad 41 zgłoszeń z prośbą o dokonanie zabiegu. Do haskiego ośrodka piszą nie tylko Europejczycy. Wiele listów przychodzi spoza naszego kontynentu. Część listów wysłanych była między innymi z Indii czy Gwatemali. Kolejne dziesiątki wiadomości przyszły w ten weekend. W porównaniu z analogicznym okresem, sprzed śmierci dziewczyny, skrzynka pocztowa jest wręcz rozgrzana do czerwoności. Zwykle bowiem klinika otrzymywała 1-2 wnioski tygodniowo.

 

Od momentu śmierci nastolatki liczba wniosków o eutanazję w haskiej klinice zwiększyła się prawie o 2000%.

 

To nie takie proste

Taki nawał podań wiąże się z ogromną pracą dla pracowników kliniki. Wiedząc o delikatności całej sprawy, obsługa nie pozostawia żadnej wiadomości bez odpowiedzi. Pracownicy tworzą osobistą, spersonalizowaną odpowiedź do każdej osoby, wysyłając informacje o niezbędnych warunkach formalnych pozwalających nie tyle na samą eutanazję, a na jakąkolwiek szansę na rozpatrzenie prośby. Ponadto pracownicy starają się dać jasno do zrozumienia, że szansę na zabieg są znikome. Life-End oferuje swoje usługi Holendrom i jest przeciwna turystyce śmierci, w której ludzie z całego świata zjeżdżaliby się do Holandii.

 

Przypadek

Cała burza i dziesiątki listów pisanych do kliniki to efekt przypadku. Za wszystkim stoi Noi Pothoven z Arnhem. 17-latka chciała poddać się eutanazji i zgłosiła się do haskiej kliniki. Władze placówki jednak, z racji na młody wiek dziewczyny, odmówiły jej pomocy.

W efekcie śmierć dziewczyny nie była aktywną eutanazją, Noi po prostu zmarła, ponieważ przestała jeść i pić. Do mediów przedostała się jednak informacja o wizycie w Life-End, co wystarczyło, by wiele, zwłaszcza zagranicznych mediów, powiązało placówkę z tą sprawą. Dziennikarze z całego świata pisali i dzwonili do tamtejszego personelu. Nie pomogły nawet zapewnienia rodziny i przyjaciół zmarłej, że klinika nie ma z tym nic wspólnego. Chcąc nie chcąc, haska przychodnia stałą się więc najbardziej rozpoznawalną placówką dokonującą eutanazji na całym świecie. Jej władze, widząc powagę całej sytuacji, jednak nie są zbytnio zadowolone z takiego obrotu sprawy.