Trauma gwarantowana, czyli jak Holendrzy przyjmują Ukraińców

40-latek groził dzieciom bronią palną

Wielu mieszkańcom Holandii nie sposób odmówić entuzjazmu. Ludzie ci, mimo iż nie są tak związani z Ukraińcami jak Polacy otwarli dla nich serca i przyjęli ich w Niderlandach. Kobiety i dzieci uciekające przed wojną znajdują schronienie nie tylko w prywatnych domach i obozach dla uchodźców, ale też w pensjonatach, parkach wakacyjnych czy hotelach. Niestety czasem za entuzjazmem i chęcią niesienia pomocy nie idzie zdrowy rozsądek. Taka sytuacja miała miejsce w rejonie Groningen, gdzie uchodźcy przeżyli dodatkową traumę.

Uchodźcy pod specjalnym nadzorem

Uciekające przed wojną kobiety i dzieci są przyjmowane na innych zasadach niż migranci zarobkowi z Afryki Północnej. Ludzie ci bowiem wiedzą co oznacza koszmar wojny. Co oznacza dźwięk syren przeciwlotniczych informujących o nalocie, wiedzą, iż odgłos wystrzałów może oznaczać czyjąś śmierć czy kalectwo. Z tego też względu w Polsce, gdy rząd zdecydował się 10 kwietnia, w rocznicę Katastrofy Smoleńskiej uczcić śmierć prezydenta dźwiękiem syren, burmistrzowie i prezydenci wielu miast powiedzieli nie. Samorządowcy wskazali, iż mają u siebie ludzi, dla których ten dźwięk oznacza strach, ból i cierpienie i nie pozwolą, by pamięć o zmarłych sprowadziła cierpienie na żyjących.

 

Lauwersoog

Jak to się jednak ma do Holandii? Okazuje się, iż tam też przytrafiają się podobne, jeśli nie większe gafy. Gmina Het Hogeland przyjęła w kompleksie rekreacyjnym w Lauwersoog osiem ukraińskich rodzin, łącznie grupę 30 kobiet i dzieci. Można by powiedzieć chwała im za to. Lokalizacja sama w sobie jak najbardziej spełnia warunki dla uchodźców. Problem jednak z sąsiedztwem.

 

Traumatyczny poranek

Pewnego ranka, zaledwie kilka dni po przybyciu do ośrodka, ukraińskich gości obudził dźwięk wystrzałów. Huk broni roznosił się po całym ośrodku. Kobiety z niepokojem szukały wytłumaczenia. Część dzieci zaczęła płakać, inne kuliły się i chowały. Niektóre rodziny, by uciec przed wojną, przejechały ponad 2000 kilometrów, gdy zaś wydawało się, że znalazły bezpieczny kąt, wojna i strzały znów do nich przyszły.

 

Problematyczne sąsiedztwo

Oczywiście wojna nie dotarła do Holandii. Za całą panikę w ośrodku odpowiada sąsiedztwo. Nieopodal miejsca zakwaterowania uchodźców jest bowiem ośrodek szkoleniowy podległy ministerstwu obrony. W nim zaś znajdują się strzelnice, na których wojsko, żandarmeria czy policja ćwiczy strzelanie do celu. Dla normalnego gościa pensjonatu huk ten jest słyszalny i może stanowić pewną wadę pobytu. Jest jednak w miarę akceptowalny. Dla uciekinierów zaś momentalnie przywołuje całą traumę, jaką przeżyli.

 

Przeprowadzka

W efekcie trzy z ośmiu rodzin poprosiły o możliwość przeniesienia. Kobiety nie potrafiły wyjaśnić swoim dzieciom, iż te strzały są niegroźne. Zresztą one same, słysząc je, czuły się wyjątkowo nieswojo.

Władze samorządowe jak i Regionu Bezpieczeństwa Groningen zgodziły się znaleźć im nowe miejsce zakwaterowania na terenie prowincji. Wskazują również, iż jeśli pozostałe rodziny zechcą, również zostaną relokowane. Rozumieją bowiem ich strach i przepraszają za to niedopatrzenie.

 

Źródło:  Ad.nl