Trafiłam do holenderskiego burdelu cz.1

Władze Amsterdamu uderzają w turystów

Prostytucja w Holandii to zdaniem niektórych jeden ze znaków rozpoznawczych Królestwa Niderlandów. Wielu uważa, iż w państwie, gdzie najstarszy zawód świata traktowany jest jak każda inna usługa, pracownice zatrudnione w tej branży wiodą spokojne, w miarę ułożone życie, w którym odkładają składki na swoją emeryturę. Prawda jest jednak zupełnie inna. Z dala od czerwono -różowych świateł neonów najsłynniejszej dzielnicy w Amsterdamie, ukryty jest dużo mroczniejszy i bardziej brutalny świat.

 

Ucieczka z różowej celi

Naszej redaktorce udało się skontaktować z jedną z holenderskich prostytutek, która kiedyś pracowała w słynnej dzielnicy czerwonych latarni. Kobieta oferowała swoje wdzięki klientom w latach 2010-2015. Obecnie pracuje i mieszka na północy Holandii. Kontakt z nią udało nam się nawiązać dzięki Pani Monice, przyjaciółce naszej dzisiejszej rozmówczyni. To ona również nakłoniła ją do rozmowy, by ta byłą przestrogą dla innych.

 

Witamy w Holandii

Bohaterką dzisiejszego wywiadu jest Iryna (imię celowo zmienione). Piękna, długonoga brunetka z Bułgarii przyjechała do Królestwa Niderlandów w 2010 roku. Od tego czasu przez blisko 5 lat była związana z branżą „rozrywkową”. W końcu jednak udało się jej uwolnić z łap systemu, wyprowadzić z Amsterdamu i rozpocząć normalne życie w rejonie Groningen. Wszystko miało jednak swoją cenę. O tym i o kulisach pracy w najstarszym zawodzie świata rozmawiała z Iryną nasza redaktorka Julia Barańska.

 

Przyjazd

Jak to się stało, że trafiła Pani do Holandii?

Bułgaria to piękny kraj, kocham go, ale niestety jest tam bardzo biednie. Korupcja, układy, układziki. Godziwe pieniądze można zarobić tylko jeśli ma się plecy. Ja ich nie miałam. Na szczęście mieszkałam niedaleko wybrzeża i Słonecznego Brzegu. To miejscowość wypoczynkowa. Postawiona praktycznie od zera dla turystów. Drogie restauracja, drogie hotele, goście z całego świata. Pracowałam tam jako obsługa w jednym z 5 gwiazdowych hoteli. Sprzątałam pokoje. Odwiedzało nas dużo Polaków, Rosjan czy ludzi z Europy Zachodniej. Niekiedy Niemcy czy Holendrzy potrafili zostawić napiwek w euro równy całej mojej miesięcznej wypłacie. Nie było to jednak regułą. To właśnie tam spotkałam Holendra, a właściwie jak się potem okazało Marokańczyka mieszkającego w Holandii. To on zaoferował mi pracę.

 

Turysta zaoferował Pani pracę?

Tak, mnie też wydawało się to na początku dziwne. Ale człowiek ten wydawał się normalny. Sprzątałam jego apartament. Mężczyzna przyjechał do Bułgarii z żoną i dwójką dzieci. Widać było, że ma sporo pieniędzy. Pewnego dnia, gdy ścieliłam łóżko zapytał mnie, czy mogę mu pomóc. Holender chciał wypożyczyć samochód, pozwiedzać okolicę. Zobaczyć jak wygląda Bułgaria, a nie tylko wydmuszka, jaką jest Słoneczny Brzeg. Mówił po angielsku, czasami tylko wplatając słowa z holenderskiego, jak czegoś nie wiedział, tak odruchowo. Ja uczyłam się angielskiego w szkole, więc rozmowa jakoś się kleiła. W efekcie zaproponował mi pracę. Miałam być przewodnikiem. On wynajął samochód, a ja miałam jechać z nim i jego rodziną pokazać mu jak wygląda świat w głębi lądu. Gdyby to był sam facet, nigdy bym się na to nie zgodziła. Ale jechaliśmy w 5.

 

Jak rozumiem, ten wyjazd ma coś wspólnego z pracą w Holandii.

Podczas ich 10-dniowego pobytu zorganizowaliśmy dwa takie krajoznawcze wypady. Za pierwszym razem pojechaliśmy do Warny, zahaczając o miejscowości po drodze. Za drugim razem postanowiłam pokazać im, jak mieszkam wraz z rodziną. Dogadałam się z rodzicami i pojechaliśmy do mnie, do Goritsa na obiad. To nie był dobry pomysł.

 

Co się stało?

Gdy jechaliśmy wzdłuż wybrzeża, gdy zwiedzaliśmy Warnę, Holendrzy trzymali poziom. Gdy zaś dotarli do mojej rodzinnej miejscowości, doznali szoku. Tam jest bieda. My nie żyjemy w dostatku, nasze domy nie wygalają tak jak z widokówek, z Neseberu. Rodzice poczęstowali ich obiadem. Widać było, że rozglądają się po domu. Nie umieją zrozumieć, jak można żyć w takich warunkach. W pewnym pomięcie Pan Ali zapytał się, ile zarabiają moi rodzice. Gdy dowiedział się, że moja matka jest na zasiłku i poznał jego kwotę, tylko się skrzywił i stwierdził, że on zarabia więcej dziennie. Atmosfera była więc napięta. Na szczęście na ojca i jego samogon zawsze można liczyć. Okazało się, iż Allach w Bułgarii nie widzi. W efekcie, to ja musiałam prowadzić w drogę powrotną, bo Pan Ali nie jest w stanie pić z mieszańcami Bułgarii.

Na następny dzień, gdy przyszłam do pracy na recepcji, kierowniczka powiedziała, że mam pilnie iść do ich apartamentu. Minę miała taką, jakbym zrobiła coś złego. Byłam więc pełna obaw.

Potwierdziły się?

Częściowo Holender, opieprzył mnie, że nie powiedziałam mu, iż picie z moimi rodakami może być tak bolesne. Potem się roześmiał i stwierdził, że nigdy nie miał takiego kaca. Później posadzili mnie przy stole. Powiedzieli, że muszą wrócić do Holandii, trochę szybciej niż myśleli i jutro wyjeżdżają. Dziękują jednak za zwiedzanie, za to, że pokazałam im prawdziwą Bułgarię i mają do mnie jeszcze dwie sprawy. Pierwszą z nich były 2 koperty. Jedna dla mnie druga dla rodziców za gościnę. Ja dostałam 1500 euro za sprzątanie i dwa dni zwiedzania, rodzice 500 euro za obiad. Wcześniej nigdy nie widziałam takiej ilości gotówki. Nie chciałem jej przyjąć, ale oni nalegali i powiedzieli, że pewnie i tak by ją przepuścili, gdyby zostali te planowe dwa dni dłużej.

Druga sprawa dotyczyła mnie. Rodzina chciała ode mnie numer telefonu. Powiedzieli, że dobrze umiem po angielsku, mam talent do języków. I jeśli będę chciała, pomogą mi znaleźć pracę w Holandii. Zgodziłam się na to bez zastanowienia. Pożegnaliśmy się. Pojechali. Tyle ich widziałam.

Odezwali się?

Początkowo myślałam, że to było tylko tak grzecznościowo. Telefon milczał przez pół roku. Potem jednak w listopadzie zadzwonił do mnie Pan Ali. Powiedział, iż w jego firmie szukają kogoś do obsługi biura. Nie chodziło o sekretarkę, ale kogoś, kto będzie trochę sprzątał, uzupełniał papier w ksero, chodził z listami na pocztę. Bałam się, że nie znam języka, ale on tylko się roześmiał i powiedział ,że w firmie pracuje 2 Hindusów, Wietnamczyk, jakiś informatyk z Polski i w sumie nikt tam nie mówi po holendersku. Tylko angielski. Miałabym zacząć od stycznia. Zgodziłam się.

 

Tak trafiła Pani do domu publicznego?

Nie. Faktycznie dostałam opisaną pracę. Wszystko było super. Sporo zarabiałam, ale koszty życia były jeszcze większe. Pan Ali pomógł mi wynająć pokój w Hadze. Opłaty, koszty życia są tam jednak bardzo duże. Trochę odkładałam, ale to było jednak za mało, by wysyłać do domu. Zawsze jednak to coś na początek.

 

Miała więc Pani pracę, mieszkanie. Jak to się stało, iż trafiła Pani do domu publicznego?

Pewnego dnia pojechałam do Amsterdamu odreagować, zabawić się. Tam w klubie poznałam kilku ludzi. Po prostu podeszli do mnie i zapytali, czy nie chciałabym dla nich pracować. Powiedzieli, że jestem bardzo ładna, a oni potrzebują barmanki w swoim lokalu w Amsterdamie, w Dzielnicy Czerwonych Latarni. Na początku nie chciałam się zgodzić, ale oni zapewniali mnie, że to dobra okazja. Postanowiłam w końcu iść z nimi, by zobaczyć o co chodzi. Zaprowadzili mnie do klubu, gdzie biegały roznegliżowane dziewczyny. To był trochę taki klub gogo, trochę bar. Miałam pracować w kusej spódniczce i staniku. Na rękę zaś otrzymywałabym 2 razy tyle ,co u Pana Aliego. Kilka dni się wahałam, ale w końcu zgodziłam się. Od tego momentu zaczęłam tonąć.

 

Jak to Pani rozumie?

W tym momencie sprawy przebrały zły obrót, z każdym dniem było coraz gorzej.

Początkowo faktycznie pracowałam jako barmanka. Pojawiła się kasa, nowe znajomości. Narkotyki. Było mnie stać, żeby wysłać trochę kasy do domu oraz samej się zabawić. Życie idealne. Szybko to jednak prysło jak bańska mydlana.

 

Czemu, może to Pani jakoś rozwinąć?

Pewnego dnia mój nowy szef powiedział, iż muszę zmienić stanowisko, ponieważ wielu klientów się o mnie dopytuje. To mówiąc stwierdził, iż zmienię „filię”. Początkowo myślałam, że chodzi tylko o zmianę baru. Gdy jednak zawieźli mnie na miejsce, stanęłam przed domem publicznym. Kazali mi pracować w oknie i przyjmować klientów. Gdy ich wyśmiałam, dostałam w twarz.

 

Co Pani zrobiła?

A co mogłam wtedy zrobić? Postanowiłam rzucić tę robotę. Wtedy jednak dowiedziałam się, iż nie mam takiej możliwości. Iż muszę spłacić dług, jaki zaciągnęłam. Powiedzieli też, że zabierają mój paszport, abym nie zrobiła nic głupiego. Straciłam też telefon. Chciałam się wyrwać, uciec, ale wtedy dostałam jeszcze raz w twarz. Zrobili mi też jakiś zastrzyk. Straciłam przytomność.

Link do części drugiej (aktywny od 30-04-2020 godz. 18.00)