Rotterdam nie był przygotowany na to co się stało, zawinili urzędnicy

Policjanci pacyfikujący protest na Malieveld uniewinnieni

Kto jest winny wydarzeń jakie miały miejsce w Rotterdamie? Co spowodowało, iż policja otwarła ogień do protestujących? Czy faktycznie sytuacja wymagała tak brutalnych środków przymusu? Dzień po tych tragicznych wydarzeniach, w których rannych zostało 7 osób, mnożą się pytania.

Noc w skrócie

Co się stało w Rotterdamie? O całych demonstracjach i policyjnych strzałach piszemy w jednym z wcześniejszych materiałów. Tu więc w wielkim skrócie. Na ulicę miasta wyszli demonstranci, by zaprezentować swój sprzeciw wobec planów zaostrzenia w tym kraju obostrzeń koronowych. Pokojowa demonstracja dość szybko zmieniła się w starcia grup awanturników z policją. W ruch poszły bomby tworzone z fajerwerków, kamienie i wszystko, co było pod ręką. Część policjantów znalazła się w okrążeniu. Ich radiowozy zostały splądrowane i podpalone. Mundurowi odnosili obrażenia na skutek ataków. Bojąc się linczu, oficerowie oddali strzały ostrzegawcze w powietrze. Gdy te nie zdały rezultatu, oddali mierzone strzały do najbardziej niebezpiecznych agresorów.
W efekcie zajścia rannych zostało 7 osób. W liczbie tej znajdują się zarówno policjanci, dziennikarz, jak i postrzeleni demonstranci. Ponadto policja zatrzymała 20 najbardziej agresywnych uczestników zamieszek.

Tak tragiczny obrót sytuacji sprawił, iż w sobotę praktycznie wszyscy zastanawiają się, jak mogło dość do sytuacji, w której to policja, zamiast chronić obywateli, otwiera do nich ogień. Sprawy te są badane, niemniej wiele wskazuje na to, iż była to dopuszczona prawem obrona własna. To jednak nie jest najważniejsze. Kluczowym pytaniem jest to, jak to się stało, iż oficerowie znaleźli się w tak krytycznej sytuacji, iż musieli podejmować te traumatyczne decyzje?

Wina miasta

Wielu wskazuje na to, iż winne są władze miasta. „Trójkąt Rotterdamski”, czyli przedstawiciele policji, prokuratury i gminy od kilku dni zdawał sobie sprawę, iż w mieście odbędzie się demonstracja przeciwników polityki epidemiologicznej rządu. Szacowano, iż policji przyjdzie ochraniać grupę kilkudziesięciu, może stu osób. Nie była to bowiem zarejestrowane zgromadzenie. Okazało się jednak, iż ludzi jest znacznie więcej i wielu z nich ma wrogie zamiary.

 

Czy za sytuację odpowiadają władze miasta, które nie były przygotowane na tak dużą i wrogo nastawioną demonstrację? 

 

Wrogie zamiary

Owe wrogie zamiary bardzo szybko dały o sobie znać. Awanturnicy byli przygotowani do starcia. Mieli ze sobą kamienie i ciężkie środki pirotechniczne. Gdy doszło więc do konfrontacji, okazało się, iż przeciwko „zawodowym zadymiarzom”, uzbrojonym w ładunki wykonane z petard, stanęli zwykli policjanci. Dopiero po pewnym czasie służbom udało się ściągnąć z całej okolicy 400 oficerów opancerzonych oddziałów prewencji. Po paru godzinach w końcu zaprowadzono porządek na ulicach. Ulicach, na których poranek odsłonił obraz pobojowiska.

Aresztowania i strach

Minister sprawiedliwości wskazał, iż każdy, kto podniesie rękę na władze, zostanie ukarany. Funkcjonariusze wtórują politykowi, informując, iż przeglądają monitoring, aby wyłapać kolejnych zadymiarzy. Wszyscy napastnicy zostaną pociągnięci do odpowiedzialności. Nie wiadomo jednak, czy owa odpowiedzialność dotyczyć będzie również tych samorządowców i wyższych oficerów służb, którzy niedoszacowali zagrożenia i skierowali na demonstrację zbyt małe siły policji.

Amsterdam się wycofuje

Sytuacja z piątkowego wieczoru na Coolsingel przeraziła władze samorządowe w Amsterdamie. By uniknąć podobnych zajść w stolicy, urzędnicy zdecydowali się odwołać zaplanowaną na dzisiejsze popołudnie demonstracje United We Stand, która miała się odbyć w mieście. Co ważne decyzje tę, z racji na zaistniałą sytuację popierają też organizatorzy protestu. Proszą oni wszystkich, którzy chcieliby wziąć w nim udział, by nie zjeżdżali do stolicy. Nie wiadomo jednak, czy wiadomość ta dotarła do ogółu chętnych chcący wyrazić swój sprzeciw. W efekcie na placu Dam mogą zgromadzić się ludzie.