Polak złapany na gorącym uczynku i…

Nasz rodak został złapany przez holenderską parę na gorącym uczynku, gdy wtargnął na ich tern w Ermelo. Gospodarze wezwali policję, ale tego, co stało się potem, nie spodziewał się chyba nikt, nawet aresztowany Polak. 

Dwójka Holendrów mieszkała na co dzień w Ermelo. Niemniej jednak, na obrzeżach miasta na De Kollebaan, w pięknych okolicznościach przyrody kupiła sobie małą działkę rekreacyjną. Za jakiś czas ma tam stanąć bungalow - domek wakacyjny, tak by rodzina miała, jak odpocząć w weekend od zgiełku miasta. Na chwilę obecną jednak na ogrodzonym terenie stoi tylko namiot i szopa, do której doprowadzony jest prąd i przechowywane są najróżniejsze drobiazgi. W zbitej z desek konstrukcji znajduje się też lodówka, tak by Holendrzy mieli, gdzie schować jedzenie jak przyjeżdżają na weekend.

 

Włamanie

Od pewnego czasu na działce zaczęły dziać się jakieś dziwne rzeczy. Para miała wrażenie, iż ktoś nawiedza ich posesje. Pewnego razu gospodarze znaleźli w namiocie pustą butelkę po wodzie. Innym razem na posesji odnaleźli nakrętkę od napoju. Raz zaś natrafili na ładowarkę do telefonu. Wszystko to było wyjątkowo podejrzane. Niepokój wzbudził też mężczyzna, który pewnego dnia wszedł już prawie na ich posesję, ale gdy zobaczył Holendrów, nagle się speszył i ostro zmienił kierunek marszu. Kiedyś zaś para zobaczyła, iż ktoś włamał się do szopy. Niczego z niej, ich zdaniem, nie ukradł, ale grzebał w lodówce.

Tego było już za wiele. Holendrzy postanowili złapać sprawcę.

 

Zasadzka - Polak wpada w holenderskie sidła

Para, wraz ze swoim przyjacielem, zaczaiła się w sobotę na nieproszonego gościa. Ukryli się w namiocie, siedzieli w ciemności i czekali na swoją ofiarę. W pewnym momencie Holendrzy usłyszeli szelest i zobaczyli delikatne światło latarki albo telefonu. To musiał być intruz. Właściciele wyskoczyli na niego z ukrycia.

Włamywacz był w szoku. Miał stanąć jak wryty. Nie uciekał. Gospodarz bardzo szybko go obezwładnił. Złodziej był lichej postury, a Holender ważył ponad 130 kilogramów. Wystarczyło więc usiąść na nim. Na miejsce natychmiast wezwano policję.

 

Wątpliwości

Gdy funkcjonariusze przejęli podejrzanego, zakuwając go w kajdanki, parę Holendrów ogarnęły wątpliwości. Zatrzymany nie wyglądał na typowego złodzieja. Chudy, brudny, zaniedbany. Widać było, iż mężczyzna ten musiał mieć poważne problemy w życiu. Niemniej jednak chwilę później zniknął z posesji razem z radiowozem. Wydawało się więc, iż sprawa jest zamknięta.

 

Znajoma twarz

Sprawa włamywacza szybko została umorzona. Okazało się bowiem, iż Holendrzy zbytnio pośpieszyli. Policja nie stwierdziła dowodów wtargnięcia, włamania ani kradzieży. Wejście mężczyzny można było porównać do wejścia na czyjąś otwartą posesję. Polak został więc zatrzymany za brak dowodu tożsamości.

Następnego dnia, gdy człowiek ten znalazł się na ulicy, zauważyła go para Holendrów, która akurat jechała na zakupy. W świetle dnia mężczyzna wyglądał jeszcze biedniej niż wcześniej. Holendrzy nie wahali się ani chwili. Zatrzymali swój samochód. Chcieli porozmawiać z tym mężczyzną.

 

Polak  i jego historia

Dzięki tłumaczowi Google Holendrzy dowiedzieli się, iż jest to Bartek, 29-letni Polak. Mężczyzna cierpiał z powodu bólu zęba, był brudny i głodny. Para postanowiła pomóc migrantowi. Zaprosiła go do domu. Wpuściła go do łazienki, dała czyste ubrania, nakarmiła i wręczyła paczkę paracetamolu. Następnie Holendrzy zdecydowali się zawieźć naszego rodaka na dworzec i kupić mu bilet do Utrechtu, by tam skorzystał z pomocy Barki.

Na stacji cała trójka spotkała jeszcze jednego naszego rodaka Piotra. Okazało się, iż Polacy się znają. Człowiek ten wyglądał równie źle, jak początkowo Bartek. Holendrzy zaciekawieni rozwojem sytuacji postanowili zabrać mężczyzn na szybki posiłek, licząc na to, iż poznają ich historię. Nie mylili się.

Przy frytach i internetowym tłumaczu okazało się, że obaj pracowali w pobliskiej rzeźni. Zostali jednak zwolnieni i jak to często bywa, stracili dach nad głową. Okazało się również, iż w ich namiocie zadomowił się właśnie Piotr nie Bartek. Mężczyzna nocował nieco dalej w pobliskim lesie, ale widząc pusty namiot, nie mógł się powstrzymać. Przyznał się również do tego, iż zabrał z szopy śpiwór. To dość mocno zdziwiło Holendrów. Ponieważ nawet nie zauważyli jego zniknięcia.

 

Nocleg

Polacy nie trafili jednak po tym posiłku do Barki. Ponieważ ta w niedzielę jest zamknięta. Efekt? Nasi rodacy wylądowali znów na działce letniskowej. Teraz jednak już w pełni legalnie. Dostali nawet materace i czystą pościel. Następnego ranka Piotra już nie było. Mężczyzna miał bowiem bilet do Polski w poniedziałek. Bartek dostał zaś 20 euro na bilet do Barki Utrechtu.

Wydawało się, iż to kończy sprawę. Kilka godzin później 29-altek znów pojawił się w domu Holendrów. Punkt Barki z racji epidemii był zamknięty. W efekcie nasz rodak otrzymał jeszcze 20 euro od pary oraz rower i zapewnienie, iż dwójka trzyma za niego kciuki.

Dlaczego Holendrzy tak postąpili? Jak przekazali tamtejszym mediom, na początku był to dla nich zwykły złodziej, rabuś. Gdy jednak go zobaczyli, jego brudne ubranie i lichy wygląd postanowili zadać sobie pytanie o motyw. Zrozumieli, iż za człowiekiem stoi historia. Gdy zaś się ją poznaje, taki ktoś nie staje się już napastnikiem, a ofiarą. Tej zaś należy się pomoc.