Polacy w Holandii to idioci? – list koordynatora

Niespełna tydzień temu umieściliśmy materiał na temat pracy w Holandii, bazujący na liście do naszej czytelniczki, Pani Wioletty. W poniedziałek przyszedł do nas kolejny mail. Tym razem od koordynatora z Westland.

"Witam 

Od pewnego czasu obserwuję Państwa stronę, ale zwykle siedzę cicho. Czy znajdują się na niej materiały, mniej lub bardziej ważne dla Polaków, nie mnie oceniać. Tekst jednak „Krople krwi na truskawkach” uważam w dużej mierze za krzywdzący. Pracuję dla jeden z firm pośrednictwa pracy, jestem koordynatorem grupy naszych rodaków na szklarniach. Ze stworzonego przez Państwa materiału wynika, iż to my – nadzorujący Polaków jesteśmy najgorsi. Prosiłbym, aby nie traktowano nas jak obozowych capo. Rozumiem, że czytelniczka przeżyła ciężkie chwile i została zwolniona. Wątpię jednak, by miało to miejsce całkowicie bez przyczyny. Zawsze jest powód. Czasem jednak ludzie nie chcą tego po prostu przyjąć do wiadomości.

 

Domyślam się, że Państwo to zacytują, więc z całą stanowczością piszę, część Polaków pracujących w Holandii to idioci. Brzmi to brutalnie, ale tak po prostu jest. Tysiące Polaków pracuje uczciwie i w pocie czoła zarabia na swoją wypłatę. To wzorowi pracownicy, najlepsi, jakich można mieć. Są jednak też tacy, których najchętniej wyrzuciłoby się już pierwszego dnia, po pierwszych słowach, jakie wypowiedzą. By nie było, oto kilka przykładów zarówno z mojej grupy, jak i od moich znajomych z innych szklarni.

 

Trudno nazwać mi tę pracownicę. Nie chcę bowiem podawać jej prawdziwych danych. Powiedzmy, że była to Kryśka. Przyjechała do pracy mniej więcej rok temu. Już na pierwszy rzut oka było widać, że będą z nią problemy. Mini różowa koszulka. Wygląda, jakby wybierała się do jednego z burdeli w Amsterdamie, a nie do szklarni. Fakt, na początku byłem zdziwiony, myślałem, że faktycznie się pomyliłem. Pracowała grzecznie, wyrabiała normy. Nie można było złego słowa o niej powiedzieć. Później musieliśmy ją jednak zwolnić. Wszystko z racji tego, co Krycha robiła w czasie wolnym. Mógłbym chyba stwierdzić, iż spała w każdym łóżku w naszych kwaterach. Mnie osobiście nic do tego. Jej życie, niech się bawi. Najwyżej wróci z brzuchem do Polski po 500+. Problem jednak w tym, iż jej poczynania doprowadziły do kilku bójek wśród ekipy. Faceci uważali, iż należy do nich, ona się jednak tylko nimi bawiła i manipulowała. Coraz częściej dochodziło do awantur, kłótni, grafik się sypał, bo ludzie nie chcieli ze sobą wzajemnie pracować. W końcu z dyrekcją postanowiliśmy wziąć ją na dywanik i zaproponować zwolnienie za porozumieniem stron. Opłaciliśmy jej bilet do Polski i wysłaliśmy do Łodzi. Dostała nawet małą premię za wyjazd. Dzięki temu z czasem wszystko wróciło do normy, atmosfera bardzo się poprawiła.

 

Podobne problemy są też ze studentami i licealistami. Skończy taki jeden z drugim 18 lat i jedzie do Holandii. Młodzi nie jadą jednak pracować, tyło się bawić. Nie odkładają pieniędzy, nie przywożą ich do domów. Pracują, piją i palą i tak mija im dzień. Już kilkakrotnie mieliśmy przypadki, że ludzie w poniedziałek nie pojawiali się w pracy, bo zabalowali w weekend. Inni wylatywali, jak okazywało się, że podczas przerwy sięgali po skręta lub przychodzili pod wpływem alkoholu do pracy. Na takich nie można polegać. Wszystko jest tylko zabawą. Jak im zwrócisz uwagę, to śmieją ci się w twarz. Wrócą, to wrócą, im nie zależy. 

 

Problemy są też z ludźmi starszymi. Rozumiem, chcą dorobić do emerytury lub mieć jakąś pracę, by do tej emerytury dotrwać. Ja i jak wielu moich kolegów bardzo to szanujemy. Oni niestety nie szanują nas. Fakt, wielu z nich mogłoby być naszymi rodzicami, ale to my szefujemy, nie oni. Staramy się być dla nich mili, często z racji wieku przymykamy oko na mniejszą wydajność. Kolega usłyszał jednak od nich kiedyś „Ty mi szczylu nie będziesz mówić jak mam robotę wykonywać”. W efekcie tego samego dnia dziadek musiał się spakować. To jest praca, w niej trzeba się słuchać szefa, a nie uważać, iż się jest mądrzejszym od niego.

 

Kolejnym problemem jest bhp. To dotyczy najczęściej osób, które pracują lata w Holandii. W szklarni nie założą rękawiczek ochronnych. W efekcie pracownik z pociętą ręką lub poparzoną środkiem owadobójczym ląduje na l4, a ja muszę wypisywać protokół wypadkowy. Bo mu się w rękawiczkach źle pracowało, więc ściągnął. Wcześniej w innej firmie też tak robił i było ok. Podobnie jest, jak wchodzą na podnośnik. Kask, uprząż, aby się zapiąć, po co. Oni wiedzą lepiej. Prosisz takiego raz, prosisz drugi, potem zwalniasz. Tu nawet nie chodzi o chronienie własnej dupy, bo wszystko idzie na konto koordynatora, ale to iż, jeśli coś się stanie, to on potem będzie jeździć przez całe życie na wózku.

 

Pani Wioletta pisała o karze za grilla. To mi się nie zdarzyło. Niemniej moja firma wyrzucała już za imprezy w hotelu robotniczym. Sam mam 32 lata, zdarza się więc poużywać życia w weekend. Czasem jednak pracownicy przeginają. W hotelach czy bungalow są różni ludzie. Były imprezy kończące się bójką czy nawet atakami nożem. W domkach latały meble, wybijane były szyby. Czegoś takiego nie można tolerować. Lecą kary, a ludzie wylatują z pracy. Najlepsze jest to, że odpowiedzialność cywilna nie istnieje. Nikt się nie przyzna, a potem płacić muszą wszyscy.

 

Dlatego piszę. Czasem pracując z tymi ludźmi, mam wrażenie, że codzienne zioło i piwo po robocie po prostu ich odmóżdża. Inaczej nie umiem tego nazwać. Cwaniaczki, oszuści „Sebixy” jadą do Holandii i usiłują tam kozaczyć. Potem gdy wylatują, wracają do kraju i robią z nas żądnych krwi wyzyskiwaczy. Gdyby oni nie robili problemów, nie uświadczyliby ich z naszej strony. Po prostu to tyle, choć może dla niektórych to "aż" tyle.

Krzysztof G.
koordynator w XYZ