Gigantyczna ustawka holenderskich chuliganów

Wypowiedzi policjantów z Hagi nie pozostawiają wątpliwości. Niedzielne zamieszki to nie był przypadek. Funkcjonariusze mówią o skoordynowanej ustawce chuliganów i kiboli z całych Niderlandów, którzy pod pozorem przyjazdu na demonstracje przeciw obostrzeniom koronowym, chcieli dać upust swojej agresji.

Ukryci pod pozorem demonstracji

Niedzielne zamieszki w Hadze przyjęły niespodziewanie brutalny przebieg. Funkcjonariusze zatrzymali ponad 400 osób. Początkowo wydawało się, iż mają one charakter oddolny, punktowy. Ludzie, którym nie pozwolono demonstrować, wyrażają swoje niezadowolenie i podburzają tłum. Wszystko to doprowadziło do tego, iż wydarzenia wymknęła się spod kontroli i nawet pomimo zielonego światła na krótką demonstrację na Malieveld, doszło do starć z policją. W poniedziałek nowe fakty w tej sprawie wskazują, iż sytuacja miała zupełnie inny przebieg i była dużo bardziej skomplikowana.

 

Protest, którego miało nie być

Organizatorzy niedzielnych protestów ze spokojem i zrozumieniem przyjęli decyzję o tym, że demonstracja w proponowanej przez nich formie się nie odbędzie. Ludzie gotowi wyrazić jednak swoją negatywną opinię zdecydowali przybyć w niedzielę do Hagi. Tego też dnia, korzystając z oddolnej mobilizacji, poruszenie miało miejsce też w grupach pseudokibiców i chuliganów. Uznali oni, iż dzięki demonstracji spokojnie dotrą do politycznej stolicy kraju, gdzie będą mogli wyrównać rachunki z policją. Potwierdza to burmistrz Hagi Johan Remkes: „Dziś rzeczywiście okazało się, że grupy z różnych regionów kraju przybyły do Hagi (…) To nie miało nic wspólnego z demonstracją ani swobodą wypowiedzi. Ta grupa celowo starała się zakłócać porządek publiczny. Policja musiała interweniować kilka razy. Jestem wdzięczny policji za ich wysiłki. ”

 

Niecny plan

Zadymiarze mieli bardzo prosty pomysł. Przybyć do miasta z całego kraju pod pozorem udziału w demonstracji. Następnie wmieszać się w tłum na Malieveld i rozpocząć walkę z policją. Liczono najprawdopodobniej bowiem, iż wielu zwykłych obywateli widząc, że inni uczestnicy protestów są dosłownie "pałowani" przez mundurowych przyjdą im z pomocą. W efekcie do walki z oddziałami prewencji stanęliby nie tylko stadionowi bandyci, ale również wielu przypadkowych Holendrów. Oprócz tego policja również miałaby dość mocno związane ręce. Pobicie uczestników antyrządowej demonstracji, czy spacyfikowanie jej byłoby brzemienną w skutkach decyzją, która mogłaby doprowadzić do niepokojów w całym społeczeństwie. Wskazywałaby bowiem na opresyjność systemu, rządu, przeciw któremu właśnie demonstrowano.

 

Czerwone światło pokrzyżowało plany chulinganów

Na szczęście jednak decyzja samorządowców o cofnięciu zgody na protest mocno pokrzyżowała plany chuliganów. Owszem, nadal tysiące ludzi przyszło na Malieveld, było ich jednak znacznie mniej, niż się spodziewano. Ponadto policja obstawiła wiele ulic i starała się utrudnić protestującym wejście na plac. To zaś spowodowało, iż do zamieszek doszło nie w jednym punkcie, a w wielu rejonach miasta. Starcia prowadziły małe grupy, do których nie chcieli przyłączać się protestujący. W efekcie funkcjonariuszom udało się opanować sytuację. Chociaż nie obyło się bez patroli konnych i armatek wodnych.