Otwarli sklepy w proteście wobec polityki władz
W sobotę przechodnie w niektórych miastach w Holandii mogli odnieść wrażenie, iż lockdown się skończył. Wiele bowiem lokali, które wedle niderlandzkich przepisów nie są niezbędne, było otwartych. Nie był to jednak efekt liberalizacji obostrzeń koronowych, a protestu sklepikarzy, którzy mają już dość tego, że rząd nie pozwala im zarabiać na życie.
Plakaty
Na sklepach przyłączających się do protestu można było zobaczyć plakaty z hasłami: „Tak! Jesteśmy otwarci! To nasze prawo!”. W miejscach tych klienci mogli zrobić zakupy tak jak przed wprowadzeniem lockdownu. Co więcej, w niektórych miejscach oprócz zakupów właściciele zapraszali do napicia się filiżanki kawy. To zaś było jawnym nawiązaniem do „zaproszenia na kawę” na Museumplein w Amsterdamie, gdzie w pierwszą niedzielę roku odbył się protest przeciwników obecnej polityki koronowej rządu.
W rozkroku
Jak na działania sprzedawców zareagowały gminy. Bywało różnie. Cześć lokalnych włodarzy potraktowało to jako akcję protestacyjną, cicho nawet solidaryzując się ze sklepikarzami. W efekcie policja ani BOA nie interweniowały lub kończyło się na słownych upomnieniach. Nie można bowiem zapominać, iż otwarte sklepy płacąc podatki, wzmacniają budżet gminy. Zdarzały się jednak przypadki, iż służby działały z całą stanowczością, domagając się respektowania obecnie panujących przepisów.
Ramie w ramię
Jak mówi dziennikarzom AD, Jan Meerman, dyrektor organizacji detalicznej INretail, nie chodziło tu o samo sprzeciwienie się działaniom władz. A ukazanie rządowi jak dużo jest możliwe, że sklepy mogą działać w wysokich rygorach sanitarnych, zapewniając bezpieczeństwo personelowi i kupującym. Podobny głos płynie również od dużej części społeczeństwa. Holendrzy chcą odzyskać swoje stare życie. Chcą znów móc chodzić na zakupy, nawet jeśli z racji kwestii bezpieczeństwa będzie to ograniczone (np. przez limity klientów w lokalu).
Liberalizacja
Przedsiębiorcy nie rozumieją, dlaczego, np. w Belgii Holendrzy mogą robić normalnie zakupy, a kilka kilometrów dalej, po niderlandzkiej stronie, sklepy muszą być zamknięte na cztery spusty. Dlatego też wskazują, iż jeśli rząd nie zliberalizuje przepisów, to oni, tak czy siak, się otworzą. Nie mają bowiem nic do stracenia. Dalsze zamknięcie oznacza dla wielu bowiem upadłość.
Jan Meerman uważa jednak, iż takie nielegalne działania nie będą potrzebne. Dyrektor INretail liczy na to, iż 14 stycznia rząd zliberalizuje obostrzenia, że władza podejmie „właściwą” decyzję.
Źródło: Ad.nl