Nocne polowanie na ulicach Wehl

Jechał na egzamin na prawo jazdy, sam prowadząc auto. Nie dotarł do celu

Wiele wskazywało na to, iż noc z soboty na niedzielę w Wehl minie pod znakiem poszukiwań nożownika. Sytuacja jednak okazała się nieco inna niż ta, jaką opisywali świadkowie. Z dużej chmury mały deszcz? Niekoniecznie, bardziej wszystko zostaje w rodzinie…

Alarmujące zgłoszenie

W nocy z soboty na niedzielę funkcjonariusze z Wehl zostali postawieni w stan podwyższonej gotowości. Wiele patroli wysłano w trybie pilnym na ulice. Dlaczego? Funkcjonariusze lokalnej policji dostali bowiem informacje od świadka, iż na Grotestraat doszło do ataku nożownika, który zbiegł z miejsca incydentu. Może więc grasować w okolicy i być niebezpieczny dla otoczenia. Nie było więc chwili do namysłu. Szaleńca trzeba było jak najszybciej zatrzymać. W miasto wyruszyły patrole.

Ofiara

Jeden z nich dotarł do ofiary nożownika. Około godziny 2:40 w nocy, na miejscu ataku patrol zastał rannego mężczyznę. Praktycznie natychmiast stało się jasne, iż rany te są o wiele mniejsze, niż opisał je świadek. Ofiara nosiła bardzo niewielkie obrażenia, wyglądające bardziej na efekt szarpaniny niż na atak bronią białą.

Policjanci, widząc, iż rannemu nie zagraża żadne niebezpieczeństwo, postanowili go dokładnie wypytać o sprawę, by odnaleźć napastnika. Wtedy jednak stało się jasne, że rozmówca nie chce współpracować. Poszkodowany stwierdził, iż to, co zaszło, to jest konflikt tylko między nim i drugim mężczyzną. Policja nie ma tu do czynienia z żadnym szaleńcem, a po prostu męską kłótnią, która była nieco zbyt impulsywna. Mężczyzna nie chce więc, by policja ścigała jego oponenta i nie zgłasza całej sprawy. Pokrzywdzony nie chciał również udać się z pogotowiem do szpitala, które to prewencyjnie na miejsce ściągnęła policja. Po opatrzeniu więc powierzchownych ran sprawa została zakończona. Policja nie chciała komentować takiego podejścia do sprawy ofiary.

Bez świateł

Chwilę później innemu patrolowi wydawało się, iż szczęście się do nich uśmiechnęło. Pod jednym z miejskich supermarketów doszło praktycznie na oczach funkcjonariuszy do wypadku, w którym jeden z pojazdów staranował drugi. Taranującym autem miała być polska maszyna jadąca bez włączonych świateł.

To mogło zrodzić teorię spiskową, wskazującą, że zaczajony Polak stał gdzieś w cieniu, by nagle uderzyć w samochód ofiary. Sytuacja okazała się jednak zgoła inna. Kierujący pojazdem, jak i jego pasażer, nie mieli nic wspólnego z atakiem nożownika. Po badaniu alkomatem stało się zaś jasne, iż osoba za kółkiem nieco zbyt dużo wypiła i najprawdopodobniej to spowolniło u niej refleks. W efekcie dwójka z polskiego auta musiała wrócić do domu na piechotę. Policja zakazała im już jazdy tej nocy.