Migranci w rzeźni zmuszani do ukrywania COVID-19?

Znów czarne chmury zbierają się nad niderlandzkim przetwórstwem mięsnym. Jak donoszą holenderscy dziennikarze, w jednej z rzeźni w Helmond pracownicy mieli wykonywać swoje obowiązki pomimo tego, iż część z nich skarżyła się na objawy wskazujące na zakażenie COVID-19.

Władze regionu bezpieczeństwa Brabancja-Zuidoost ogłosiły, iż zamierzają przeprowadzić niezapowiedziane kontrole w jednej z rzeźni, w Helmond. Działania te, zadeklarowane oficjalnie przez burmistrza Eindhoven, Johna Jorritsmy, to efekt redakcyjnego śledztwa NOS. Niderlandzcy dziennikarze przedstawili w nim, iż w ubojni i zakładzie mięsnym pracowały osoby mogące być zakażone COVID-19. Wedle informacji, do jakich dotarli reporterzy, pracownicy tymczasowi mieli uskarżać się na objawy wskazujące na zakażenie koronawirusem, a mimo to ludzie ci musieli kontynuować swoją pracę pod presją przełożonych i sytuacji, w jakiej się znaleźli.

Przyczyny epidemii

Zakład w Helmond został zamknięty na pewien okres pod koniec mają. Decyzja ta zapadła po tym, jak zdiagnozowano ognisko koronawirusa w firmie, a duża część pracowników miała pozytywne wyniki testów na obecność patogenu. Co szósty robotnik był zakażony. Sanepid i kierownictwo szukało powodów takiego stanu rzeczy nie tylko w samym zakładzie. Na halach wskazano na temperaturę, wilgotność i cyrkulacje powietrza, jaka tam ma miejsce. Jednym z powodów tak dużej liczby zakażeń miał być też dobór pracowników migrujących. Większość z nich pochodziła z Polski, Bułgarii czy Rumunii. To zaś znaczyło, iż ludzie ci mieszkają ze sobą po kilka osób w pokoju, a „polskie domki” czy hotele robotnicze z racji często na przeludnienie, mogą być również doskonałym miejscem do rozwoju zakażenia. Ponadto ludzie ci byli codziennie transportowani busami do pracy, w których nie udało się zachować wystarczających odstępów.

Pracownicy w rzeźni byli przymuszani?

Dziennikarze NOS dotarli jednak do pracowników, którzy prezentują nieco inny obraz sytuacji. Zdaniem reporterów wielu z migrantów zarobkowych zatrudnionych przez agencje zatrudnienia w rzeźni było postawionych niejako pod ścianą. Agencja zapewniała bowiem „pełny pakiet”: pracę, dach nad głową i ubezpieczenie. W takiej sytuacji osoba, która zostałaby zwolniona, stałaby się nie tylko bezdomną, ale i pozbawioną możliwości skorzystania z opieki zdrowotnej. Z tego też względu, jak donosi NOS, część kadry celowo miała skrywać pewne objawy i nie zgłaszać podejrzanych symptomów, które się u nich pojawiały. Ludzie ci mieli czasem fałszować dokumenty, zaznaczając np. „nie” na karcie zdrowia w zakładce „chory” pomimo tego, iż czuli, że są przeziębieni. W kilku przypadkach, zdaniem reporterów, to koordynatorzy sami rzekomo naciskali na podwładnych, by ci zatajali objawy.

Na informacje te bardzo poważnie zareagowała dyrekcja zakładu. Zapewnia ona, iż nikt z jej pracowników nie dopuściłby się takich nacisków. Firma miała już podjąć rozmowy z agencjami zatrudnienia. Te jednak zaprzeczają opisanym praktykom. Dlatego też dyrekcja prosi, by pracownicy poddani tego typu presji zgłosili się do nich. Zapowiadają, iż nie dopuszczą do ich zwolnienia. Działania te są jednak potrzebne, by zerwać z całej sytuacji zasłonę anonimowości i sprawić, by rozwiązać tę patologiczną sytuację.

 

Kontrole w rzeźni

Informacje od mediów, które podłapały też redakcje AD, czy NU sprawiły, że Region Bezpieczeństwa Brabancja-Zuidoost i GGD zdecydowały o podjęciu natychmiastowych działań w przypadku rzeźni. Służby chcą dokonywać wyrywkowych kontroli i nalotów na firmę. Wszystko po to, by sprawdzać i porównywać faktyczny stan pracowników z tym, co zgłaszali w deklaracjach. Dyrekcja rzeźni jest otwarta na współpracę. Wskazując na ewentualne oszustwa mówi, iż „O ile mi wiadomo, tak się nie stało (nie miało miejsca). A jeśli o tym usłyszymy, podejmiemy kroki. Mamy tylko jeden interes, a mianowicie, aby fabryka była wolna od zakażeń koronowych”.
Wydaje się więc, iż wszystkim przyświeca jeden cel. Pytanie tylko, czy uda się go osiągnąć.