Marihuana, władza i Polacy w tle

Bardzo nietypowy leśnik w De Ventjager

Chcąc nie chcąc, nasi rodacy mieszkający w Holandii, stali się zakładnikami sprawy związanej z rządową hodowlą konopi indyjskich. Co z tego wyniknie?

Liberalizm z głową

Wszyscy doskonale wiedzą, że marihuana w Holandii jest zakazana, ale służby nie karzą za posiadanie jej w małych ilościach. Można więc spokojnie udać się do odpowiedniej „kawiarni” i zakupić interesujący nas towar. Od pewnego czasu Holenderskie władze starają się jednak uderzyć w narkobiznes w dość specyficzny sposób. Powstał bowiem pomysł, że dla Holendrów zdrowiej i bezpieczniej byłoby, gdyby to państwo nadzorowało uprawę słynnych krzaczków. Dzięki temu zniknęłoby zagrożenie polegające na wykorzystaniu chemii przyśpieszającej wzrost, czy domieszki innych niepożądanych substancji. W grę wchodzą również kwestie ekonomiczne. Legalne państwowe uprawy można opodatkować, więc transakcje z narkobiznesu na poziomie hurtowym trafiałby do skarbu państwa. Wszyscy byliby więc zadowoleni, no może z wyjątkiem obecnych handlarzy, ale przestępcy raczej nie przyjdą się poskarżyć.

Gminy są za, ale…

Holenderskie gminy mają czas do 10 czerwca zgłosić się do obecnie szeroko dyskutowanego pilotażowego projektu rządowych upraw. Większość władz lokalnych, chcących wziąć udział w projekcie, widzi w nim tylko same korzyści. Niemniej jednak coraz częściej porusza się tak zwany „polski wątek”. O co w tym wszystkim chodzi? Wedle proponowanych przez władzę centralną przepisów „państwowa marihuana” mogłaby być sprzedawana tylko obywatelom Holandii. Według ustawodawcy obostrzenie takie jest konieczne. Chodzi tu między innymi o pozycję Holandii na arenie międzynarodowej. Władze boją się, że kraj ten stałby się nie tyle obiektem turystyki narkotykowej (bo już tak jest), ale o to, że np. Niemcy lub Francuzi kupowaliby w Holandii wyprodukowany przez państwo narkotyk i w ten sposób królestwo stałoby się pierwszym na świecie państwem - dealerem.

„Polski wątek”

Jak zauważają jednak sami właściciele „kafejek”, takie działania to przeczenie samemu sobie. Aby zobrazować tę sytuację, podają właśnie przykład Polaków pracujących legalnie w Holandii. Jeśli ludzie ci będą chcieli zapalić, to pojawia się problem. W Coffee Shopie nie będzie można sprzedać legalnej „trawki”, więc nasi rodacy albo będą kupować przez kogoś (czyli tak jak np. kupują alkohol nieletni), albo zwrócą się do ulicznych dealerów. Cała sytuacja powoduje więc, że holenderskie władze znów tracą kontrolę nad sprzedażą, tworząc tym samym ogromną przestrzeń dla szarej strefy obsługującej wszystkich obcokrajowców.

W Holandii trwa dyskusja na temat państwowych upraw konopi indyjskich.

Właściciele „kafejek”, przy okazji propozycji nowych przepisów, wnioskują również o inne zmiany w prawie. Chodzi o maksymalne stany magazynowe w poszczególnych lokalach. Obecnie zgodnie ze starymi, ale nadal obowiązującymi przepisami, w Coffee Shopie może znajdować się maksymalnie 500 gram „towaru”. To zaś, jak przyznają sprzedawcy, zdecydowanie zbyt mało, zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę, iż wielu z nich oferuje różnorodne gatunki i odmiany. Przy dość dużym natężeniu klientów, dochodzących nawet czasem do 700 dziennie, prowadzi do sytuacji, w której co kilka godzin ktoś z obsługi musi jeździć po towar. Tacy kurierzy to bardzo łatwy łup dla przestępców, którzy dzięki rozbojowi, w kilka chwil mogą wzbogacić cię o pół kilo narkotyku.

Kanada daje zły przykład

Wiele wątpliwości wzbudza również casus Kanady. Jakiś czas temu zalegalizowano tam marihuanę i pozwolono na uprawę. Pojawił się jednak problem. Pobyt o wiele przewyższał podaż. To zaś spowodowało, że legalni dostawcy i plantatorzy nie byli w stanie zaspokoić ciągle „głodnego” rynku. Aby więc nie stracić renomy i lukratywnych kontaktów, sami zaczęli skupować konopie z nielegalnych upraw, tak by wywiązać się z podpisanych umów. Podobna sytuacja, według niektórych polityków, może również przydarzyć się w Holandii. Dlatego po początkowym entuzjazmie dotyczącym pomysłu, coraz więcej gmin analizując go na zimno, znajduje coraz to nowe luki w proponowanym prawodawstwie.

Może to paradoksalnie tylko przynieść korzyść nowym przepisom. Wszystko dzięki negocjacjom i ciągle nowym propozycjom, które doprowadzą do tego, że jeśli ustawa w końcu wejdzie w życie, będzie jedną z najbardziej przemyślanych i dopracowanych aktów prawnych w Holandii.