Ładunek wybuchowy i pożar w polskim sklepie w Lelystad
W Holenderskich aresztach znajdują się podejrzani o ataki bombowe na polskie sklepy z przełomu roku. Okazuje się jednak, iż ludzie ci mogli nie działać sami lub mają naśladowców. W nocy z niedzieli na poniedziałek doszło do kolejnego wybuchu i pożaru w polskim supermarkecie. Tym razem celem stał się lokal na Snijdershof, w Lelystad. Czy sytuacja w lokalu wpisuje się we wcześniejszy schemat, który doprowadził do „polskiej paranoi” w Królestwie Niderlandów, czy też sprawy te nie są ze sobą powiązane?
Wyleciały drzwi
Do eksplozji doszło około godziny 3:30 w nocy na Snijdershof. Siła użytych materiałów wybuchowych była tak duża, że wyrwało drzwi budynku. Policja wskazuje, iż w zamachu tym brało udział kilku sprawców. Wedle nieoficjalnych informacji część z nich miała wejść do budynku po eksplozji. Czego szukali w środku, czy coś wynieśli ze sklepu, tego nie wiadomo. Policja przekazała jedynie, iż po ataku ludzie ci uciekli pieszo. Eksplozja doprowadziła również do małego pożaru. Ogień został jednak szybko zduszony przez przybyłą na miejsce straż pożarną i nie wywołał on zbyt dużych szkód.
Kolejny atak na sklep z polskimi produktami już na samym początku przywodzi na myśl wydarzenia z połowy roku, kiedy to na skutek zamachów bombowych całkowicie zniszczone lub poważnie uszkodzone zostały cztery lokale. Czy te sprawy są jednak ze sobą powiązane? Odpowiedź na to pytanie wcale nie jest taka prosta, jak się wydaje.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Inny motyw
Na pierwszy rzut oka można powiedzieć, tak. Mamy atak na polski supermarket. Gdy jednak przyjrzymy się eksplozjom z grudnia w Heeswijk-Dinther i Aalsmeer, czy też Beverwijk (dwukrotnie); styczniowemu zamachowi w TIlburgu; marcowemu w Rotterdamie, czy też w końcu trzeciemu, tym razem nieudanemu zamachowi w Beverwijk, zobaczymy dużą różnicę. W pierwszych dwóch przypadkach sklepy zostały bowiem całkowicie zniszczone, wypalone niemalże do gołej ziemi. Późniejsze eksplozje nie były już tak dewastujące, ale bardzo mocno uszkodziły supermarkety.
W ich wypadku cel był jasny, zniszczenie lokalu, tak by nie mógł funkcjonować.
Nie chcieli zniszczyć sklepu?
W przypadku zaś najnowszego wybuchu okazuje się, iż zostały zniszczone drzwi, dzięki czemu przestępcy mogli wejść do środka. Mały pożar, który pojawił się po eksplozji, był raczej tylko skutkiem ubocznym. Wygląda to więc tak, jakby wybuchem złodzieje chcieli utorować sobie wejście do środka. Podejrzenie to potwierdza zresztą policja, która wskazuje, iż przestępcy weszli do lokalu.
Gdyby więc chcieli zniszczyć lokal, mogli w środku rozlać benzynę i podpalić budynek, wtedy nie byłoby szans na ratunek supermarketu. Tak się jednak nie stało.
Na piechotę
W końcu warto przyjrzeć się organizacji. We wcześniejszych atakach przestępcy mieli kierowców i pojazdy, którymi szybko uciekali z miejsca zdarzenia. Tutaj zaś nie tylko nie oddalili się przed eksplozją, jak to miało miejsce w innych miastach, ale po niej weszli jeszcze do sklepu. Co tylko świadczyłoby o motywie rabunkowym i niskim poziomie organizacji, skoro rabusie musieli uciekać później na piechotę.
Możliwe więc, iż poniedziałkowy zamach nie ma nic wspólnego z wcześniejszymi akcjami oraz z piątką podejrzanych o tamte eksplozje, którzy obecnie czekają, aż zaczną się ich merytoryczne procesy sądowe.
Są to jednak tylko podejrzenia, które może potwierdzić lub nie, prowadzone przez funkcjonariuszy śledztwo.