„Kochani” sąsiedzi, czyli Polacy w oczach Holendrów.

O Polakach jest non stop głośno w Holenderskich mediach. Piją, palą, kradną i wszczynają burdy. Jak tu  żyć z nimi w sąsiedztwie?

Lucasa i Sarę spotkaliśmy przed swoim domem, który sąsiaduje z „polskim domkiem”, wynajmowanych przez przyjeżdzających do pracy w okolicy Bredy Polaków. Para na początku nie chciała z nami rozmawiać, bojąc się reakcji sąsiadów, ale propozycja zmiany imion i subtelny wywiad w jednej z kawiarni w centrum miasta, pozwolił zmienić ich decyzję. Okazuje się, że dobra kawa i ciasto potrafią jednak zdziałać cuda.

 

Długo mieszkają Państwo w polskim sąsiedztwie?

Zadał Pan złe pytanie. Powinno ono brzmieć, jak długo pana rodacy mieszkają koło nas. Mamy ten dom od 20 lat. Mieszkaliśmy tu ,zanim Was kraj wszedł do Unii Europejskiej. Wtedy to była przyjemna okolica. (Lucas upił łyk kawy i po chwili dodał) i pewnie nadal by taka była, gdyby nie Wy.

Mąż trochę przesadza, ale faktem jest, że odkąd kilka lat temu dom po mieszkającej tu wcześniej rodzinie, trafił w polskie ręce, zrobiło się naprawdę nieprzyjemnie.

Nieprzyjemnie? Jak Państwo to rozumieją?

- Na początku było miło. Dom stał dwa lata pusty, aż w końcu pojawiła się ekipa remontowa, przywieźli nowe łóżka, meble. Wyglądało na to, że będziemy mieć nowych sąsiadów. Nie myliliśmy się. Po niespełna miesiącu pojawili się lokatorzy. Wydawało mi się to trochę dziwnie, bo przyjechali sami mężczyźni w różnym wieku. No ale co z tego. U nas jest wolność. Upiekłam ciasto i wraz z koleżankami z sąsiedztwa przyszłam się przywitać.

I jak pierwsze wrażenia?

- Otwarł nam na oko taki 20 może 25-latek. W oczach miał strach i przerażenie…

- No nie dziwię mu się -wtrąca się Pan Lucas- przyszłyście w szóstkę,  a on nie ani słowa po Holendersku. Nie wiedział, co chcecie od niego. Dobrze, że byłem z wami. Koniak pomógł przełamać lody.

- No może masz rację. Chłopak zawołał swojego kolegę i razem wspólnie łamanym angielskim powiedzieli nam, że są z Polski. My im zaś, że jesteśmy ich sąsiadami i przyszliśmy się przywitać. Na to dowiedzieliśmy się, że nie mają teraz czasu, bo od pracy jadą, ale w piątek jak wrócą, to zapraszają.

Byliście Państwo w piątek?

-Tak (wspomina Lukas) - okazało się, że Polacy zorganizowali nawet mały poczęstunek. Każdy z nich przywiózł coś z Polski. Kiełbasę, szynkę czy jakieś konserwy. Nie było tego dużo, ale trzeba powiedzieć, że mieli pyszną wędlinę. Nasze panie też coś przyniosły i zrobił się taki mały wieczorek zapoznawczy.

- Z którego Ty chyba niewiele pamiętasz (wchodzi w zdanie mężowi Pani Sara)

-Ech wstyd się przyznać, ale trochę to racja. Ja przyniosłem Szkocką. Chłopaki mieli polską wódkę. Mocni byli w piciu. Kac następnego dnia męczył mnie niemiłosiernie. Stwierdziłem wtedy, że to fajni ludzie są.
Czasem nawet łapali fuchy u sąsiadów. Za parę euro kosili trawniki, może to nie było legalnie, ale widać było, że chcieli wrócić do kraju z jak największą kasą, to czemu im nie pomóc.

To, co się w takim razie zmieniło na przestrzeni lat.

-Wie Pan, pierwsze wrażenie było pozytywne, ludzie też. Z czasem jednak było gorzej – przyznaje kobieta- z pierwszą ekipą, która była na pół roku było naprawdę fajnie. Później jednak się zmieniło, im później, tym gorzej.

- Wie Pan, ci piersi może trochę się bali wszystkiego wokół. Nowe miejsce, po raz pierwszy w naszym kraju. To zachowywali się jak ludzie. Następne ekipy już nie były takie. Zdarzali się porządni ludzie, ale byli też tacy, co jak wracali to pili, a potem robiły się z tego awantury. To jednak nie było najgorsze.

Co więc było tym największym złem?

Do momentu, gdy domek wynajmowało chyba jakieś biuro pośrednictwa pracy, było w miarę dobrze. Tzn. zdażały się czarne owce, ale działało to na zasadzie turnusów. Trzy miesiące albo pół roku. Można było się z tymi ludźmi jakoś dogadać. Bo cały czas byli w miarę ci sami. Później coś się chyba pozmieniało, bo dom miał zupełnie inną rotację.

-mężowi chodzi o to, że część z tych przyjeżdzających była tylko na chwilę, cześć siedziała dłużej. W pewnym momencie nie wiedzieliśmy nawet ile osób tam mieszka. Przyjeżdżali, odjeżdżali. Kompletny chaos.

To stanowiło jakiś problem?

Nawet nie wie Pan jaki. Gdy ci ludzie wiedzieli, że będą tam mieszkać przez pół roku, jakoś się zachowywali, a teraz mają wszystko gdzieś. Piją, wrzeszczą po nocach. Pracują w systemie zmianowym. Więc jest im obojętne co i o której godzinie. Czasem przychodzą z pracy po 22, siadają przed domem włączają muzykę, piją piwo. Mają imprezę, nie patrząc na sąsiadów.

To jednak nie wszystko. Bardzo często w takiej sytuacji ktoś ze śpiących Polaków wychodzi i wrzeszczy na nich, aby przestali. Oprócz muzyki mamy więc awanturę, krzyki, a czasem nawet bójki. – dopowiada mężczyzna.

Bójki?

Tak, jak mówię, zdarzały się. Były chyba z trzy w ubiegłym roku, w tym jeszcze na szczęście  bez. Nie wiem czemu, ale częściej biją się kobiety. Szarpią się za włosy, rzucają na siebie. W przypadku mężczyzn to przeważnie jeden dwa ciosu są i potem piją dalej. Dziwny jesteście naród.

Próbowaliście Państwo wzywać policje.

-Tak, dzwoniłam raz czy dwa, ale to nic nie daje. Funkcjonariusze przyjeżdżają, proszą o ciszę albo wypiszą mandat, ale to nic nie daje. Raz tylko taki był tu jeden łysy. Na widok policji coś się bardzo awanturował i takie dziwne słowo mówił „pis, psies” czy jakoś tak…

Pies?

O właśnie tak, potem pchnął policjanta. Oj wtedy aż miło było popatrzeć. Policjant się przewrócił na schodkach, ale potem (na ustach mężczyzny pojawia się delikatny uśmiech) – gaz, wyciągnięta broń, kajdanki. Nie minęło 30 sekund, a facet już siedział w radiowozie. Wrócił chyba następnego dnia dopiero.

Pomogło to coś?

Ależ skąd, było tylko gorzej. Nie wiem jak, może widział, jak patrzeliśmy na aresztowanie z mężem z okna. Przyszedł do nas, jak byłam sama w domu. Bałam się otworzyć. Trochę się podobijał, ale ja siedziałam cicho, udawałam, że nas nie ma. To potem kopnął i rozwalił doniczkę na ganku i poszedł. Bałam się, że chciał nas pobić.

Niektórzy wydają się naprawdę niebezpieczni. To już nie Ci, co byli na początku. Teraz już nie dzwonimy na policję, jeszcze nam dom spalą.

A tamten mężczyzna jeszcze państwa nachodził?

- Nie, widywaliśmy go jeszcze przez parę dni, a potem znikł. Chyba gdzieś pojechał. (Sara powiedziała to z wyraźną ulgą).

Skoro tak Państwa męczą Polacy, nie myśleliście nad zmianą adresu?

To jest nasz dom, nasz kraj, my tu byliśmy pierwsi! – Mężczyzna wyraźnie się oburzył.

Przepraszam.

To ja przepraszam. Rozumiem pytanie, niepotrzebnie się uniosłem. Myśleliśmy z żoną nawet o tym. Problem w tym, że nas nie stać. Nie zarabiamy mało, ale odkąd mieszkają obok Polacy, ceny nieruchomości tutaj dość mocno spadły. Więc wymiana byłaby nieopłacalna.

To co zamierzacie Państwo teraz robić?

Przeczekać?

Tak. Tak czasem pokazują Wasz rząd w telewizji. Wy tam macie tego Kascinskiego, czy jak mu tam. On Was wyprowadzi z Unii i będziemy mieć spokój (śmiech).

Ale na poważnie to nie wiemy. Tam trochę dalej, w sąsiedniej dzielnicy mieli budować polenhotel, ale nie wiem, co z tego wyjdzie, bo tam też ludzie się denerwują. Ale gdyby tak na uboczu, to by nikomu nie przeszkadzali i od nas się wynieśli- mówi mężczyzna.

Myślą Państwo, że tak się stanie?

-Mamy taką nadzieję, bo nic innego już nam nie pozostało- przyznaje Pani Sara – Wie Pan jak to jest. Z Polakami źle, ale bez Was jeszcze gorzej, bo kto by nam śmieci wywoził, czy przy szparagach pomagał lub w budownictwie pracował. Holendrzy już nie chcą. Jesteście nieznośni, ale niezbędni (śmiech).

 

 

Wywiad przetłumaczony z języka holenderskiego na polski. W pewnych miejscach ze względu na gramatykę i składnie zmieniony został szyk zdań i poszczególne wyrazy, tak by wypowiedź była łatwiejsza w odbiorze. Niemniej jednak sens i ton wypowiedzi pozostał bez zmian.