Janusze komunikacji, czyli jak uniknąć mandatu w Holandii

Niektóre interwencje policji zapadają oficerom w pamięć. Czasem jest to spowodowane zagrożeniem, innym razem szczęśliwym zakończeniem, niekiedy jednak cechą szczególną jest „inteligencja” i „pomysłowość” zatrzymanego. Tak też było w przypadku trójki Polaków z Tilburga.

Rutynowa kontrola

Całe zdarzenie miało miejsce w środowy poranek na A58. Funkcjonariusze namierzyli na autostradzie samochód osobowy jadący o kilkanaście kilometrów więcej niż maksymalna prędkość dopuszczalna na tym odcinku. Przekroczenie to nie było może zbyt duże, ale jak wiadomo niderlandzka policja może wystawić mandat nawet za 1 km/h zbyt szybkiej jazdy. Patrol postanowił więc wyprzedzić maszynę na polskich rejestracjach, pomachać jej lizakiem i nakazać zjazd na stację benzynową Total w celu kontroli.

Pośpiech w drodze do pracy

Kontrola przebiegała zwyczajnie, wręcz rutynowo. Polacy nie mówili po niderlandzku, ale dość dobrze władali angielskim, toteż policja nie miała zbyt dużych problemów z komunikacją. Kierowca posiadał dokumenty, ubezpieczenie, był trzeźwy. Swoją nadmierną prędkość tłumaczył zaś tym, iż śpieszył się do pracy. Zważywszy na godzinę, śmiał się nawet, że dzięki tej kontroli będzie mógł wytłumaczyć szefowi spóźnienie, a mandat będzie tego namacalnym dowodem. Wszystko było więc ok. W pewnym momencie jednak funkcjonariusze z Tilburgu usłyszeli dziwny hałas.

 

Więzień?

Dźwięk wyraźnie dochodził z bagażnika starego polskiego audi a4  sedan. Ktoś uderzał od środka i wrzeszczał. Funkcjonariusze natychmiast chwycili za broń i kazali naszym rodakom podnieść ręce do góry, obrócić się tyłem, stanąć w rozkroku i położyć dłonie na dachu. Gdy jeden z oficerów pilnował kierowcy i pasażera, drugi postanowił otworzyć ostrożnie bagażnik. Okazało się, że w środku znajduje się człowiek.

Uwięziony widząc oficera, zamiast jednak się cieszyć, dość mocno się przestraszył. Wyglądało tak, jakby nie wiedział, co się dzieje.

 

Pasażer z bagażnika

Policjant też był zdziwiony. Oczyma wyobraźni widział człowieka zakneblowanego, pobitego i skrępowanego. Człowiek z bagażnika był jednak dobrze ubrany, obok niego leżały jakieś torby, a nawet włączony smartfon. Coś było nie tak. Ten człowiek ewidentnie nie był więźniem.

Janusze komunikacji

Gdy jegomość z bagażnika wyszedł na zewnątrz, natychmiast zaczął łamanym angielskim prosić policjantów, by opuścili broń, mówiąc, że wszystko jest ok. Sytuacja stawała się więc coraz dziwniejsza.

W końcu głos zabrał kierowca. Jego wyjaśnienia pozwoliły mu bez dwóch zdań zdobyć tytuł „Janusza komunikacji”.

 

Polowanie na Polaków

Okazało się bowiem, iż cała trójka pracowała razem w jednej z firm, kilkanaście kilometrów od Tilburga. Oni, tak jak wielu innych obcokrajowców, dojeżdżało do niej samochodami. Pech chciał jednak, iż ostatnio policja zaczęła kontrolować busy w rejonie przedsiębiorstwa. Oficerowie wystawiali mandaty ludziom, którzy nie spełniali minimalnych odległości w pojeździe.

Polak wytłumaczył, że wie, iż legalnie samochodem może podróżować maksymalnie dwóch ludzi. Problem w tym, że jest ich na domku trzech. By więc nie narażać się na mandaty „Janusze komunikacji” wpadli na genialny pomysł, iż w drodze do i z pracy jeden z nich będzie jeździł w bagażniku. Wszystko po to, by policja go nie widziała.

 

Tak było też i podczas kontroli. Pasażer z bagażnika, 28-letni Polak poczuł, że auto się zatrzymało, ale nikt nie otwierała mu bagażnika. Pasażer również nie odbierał również telefonu od niego. Sądząc, że to głupi żart, mężczyzna zaczął tłuc w klapę, by go wypuszczono. Myślał bowiem iż już dojechali na miejsce i stoją na parkingu pod firmą.

 

Kara

Sprawa 32-letniego kierowcy trafiła przed sąd policyjny. Policja bowiem nie była w stanie przyporządkować tego czynu do taryfikatora. Prewencyjnie jednak, oprócz mandatu za nadmierną prędkość, zabrano kierowcy prawo jazdy za pokwitowaniem.