Holendrzy wycofują się z Libanu kończąc akcję ratunkową

USAR, czyli holenderski zespół poszukiwawczo-ratowniczy kończy swoją misję w stolicy Libanu. Jednostka powinna dziś lub jutro wrócić do Holandii, wycofując się z akcji poszukiwawczej prowadzonej na gruzach zniszczonego eksplozją Bejrutu.

W sobotę ratownicy nie działali już na gruzach, szukając ocalałych. Jednostka od weekendu zabrała się za kwestie bardziej administracyjne, ale niemniej ważne dla mieszkańców zniszczonej stolicy. Grupa, wraz z przybyłymi na miejsce holenderskimi inżynierami budowlanymi, dokonywała mapowania uszkodzeń powstałych na poszczególnych ulicach. Ratownicy i budowlańcy określali, czy budynki, które wytrzymały wybuch są wystarczająco bezpieczne, czy ich mieszkańcy mogą do nich wrócić bez obaw, czy też wymagają one podparcia, natychmiastowego remontu lub wyburzenia. Praca ta może wydawać się czystą biurokracją, którą mogliby przeprowadzić w późniejszym czasie Libańczycy, ale tak nie jest. Nie można bowiem zapominać, iż w mieście około 300 000 osób pilnie potrzebuje dachu nad głową. Ludzi tych nie można zaś wpuścić do nieprzebadanych domów, ponieważ mogłoby to doprowadzić do kolejnych tragedii, w których pod gruzami zginęłyby następne osoby.

Oprócz tego USAR wspierał również niderlandzką placówkę dyplomatyczną w Bejrucie. Pomagano zabezpieczyć dokumenty znajdujące się w ambasadzie, która również poważnie ucierpiała w momencie eksplozji. Jak wskazał szef grupy ratunkowej, na wykonanie obecnych zadań służby nie potrzebują całego tygodnia. To zaś oznacza tylko tyle, iż najprawdopodobniej dziś lub jutro ratownicy wycofają się z Bejrutu i wrócą do ojczyzny.

 

Poszukiwania zaginionych

Może wydać się dziwne, że ratownicy pomagają ambasadzie, a nie poszukują ocalałych na gruzach miasta. Akcja poszukiwawcza została bowiem dość szybko ukończona. Grupa wyruszyła w środę wieczorem do Libanu i tam do weekendu pracowała na rumowisku. 63 ratownikom z psami nie udało się jednak odnaleźć nikogo żywego. Ponadto w stosunkowo niewielkim regionie, który ucierpiał (w porównaniu do trzęsień ziemi czy obszarów dotkniętych tsunami), pracowało wiele grup ratunkowych nie tylko z Libanu, ale i z Polski, Niemiec, Grecji czy innych krajów świata. Wszystko to spowodowało, iż obszary, jakie otrzymały poszczególne drużyny do przeszukania, były małe i udało się je szybko przebadać. Teraz na gruzowiska, zamiast ratowników musi wejść ciężki sprzęt, który zacznie sprzątnie pod przyszłą odbudowę miasta.

Obecny bilans wybuchu saletry amonowej składowanej w bejruckim porcie to 158 ofiar śmiertelnych i 5000 rannych. W grupie zabitych jest jedna Holenderka. Żona ambasadora Królestwa Niderlandów.