Holendrzy oszaleli z radośći

Max Verstappen Oficerem Orderu Oranje-Nassau

Holandia ma nowego bohatera i nowe święto. Wszystkiemu winny jest zaś nie kto inny jak Max Emilian Verstappen.

30 czerwca miał miejsce kolejny w tym sezonie wyścig królowej sportów motorowych Formuły 1. Tym razem kolorowy cyrk superszybkich bolidów przybył do Austrii. Najszybsi kierowcy na świecie mieli ścigać się na malowniczo położonym torze Red Bull Ring, będącym „domowym” torem stajni Red Bull, w której ściga się Holender Max Verstappen.

Już podczas piątkowych treningów każdy mógłby zauważyć, iż w Austrii ścigać się będzie mieszkaniec Niderlandów. Wszędzie pełno było czerwono-biało-niebieskich flag. Niderlandzki był oprócz angielskiego i niemieckiego najpopularniejszym językiem używanym w obrębie toru. Ludzie, którzy byli na piątkowych sesjach treningowych i na sobotnich kwalifikacjach mogli mieć powody do dumy. Kierowca kraju tulipanów nie był tylko szybki. Był bardzo szybki, dzięki czemu bolid Red Bulla miał ustawić się na drugim polu startowym.

 

Austriacki Roller Coaster

W dniu wyścigu cześć toru była dosłownie pomarańczowa. Setki holenderskich kibiców liczyło na to, iż w końcu hegemonia Mercedesa zostanie pokonana i na najwyższym stopniu podium znajdzie się ich ukochany Max.

Gdy jednak zgasły czerwone światła i kierowcy wystartowali na trybunach dał się usłyszeć jęk zawodu. Verstappen nie tyle spóźnił swój start, co praktycznie nie ruszył z miejsca. Bolidem szarpało i kierowca bardzo powoli nabierał prędkości. Wszystko to spowodowało, że przed pierwszym zakrętem Holender nie walczył o pierwsze miejsce, a z trudem utrzymywał szóstą pozycję. Wielu postawiło więc już na młodym kierowcy przysłowiowy „krzyżyk”.

Okazało się jednak, że austriackie GP miało dla kibiców jeszcze wiele niespodzianek. Największą było to, co stało się z Maxem, po tym jak wyjechał z boksów po zmianie opon. Wyglądało to tak, jakby kierowca dostał nie tylko nowe opony, ale i nowy silnik i paliwo. Bolid po prostu mknął. Dobre zarządzanie oponami pozwoliło Holendrowi zaatakować w końcówce. Holender zaczął momentalnie odrabiać straty, osiągając czasy szybsze nawet o sekundę od liderującego Charlesa Leclerca z Ferrari. Byk dopadł czerwoną strzałę na trzy okrążenia przed końcem.

Gdy Verstappen doganiał prowadzący samochód, na holenderskiej trybunie nikt nie siedział. Wszyscy w napięciu oglądali popis umiejętności swojego ulubieńca. W końcu na trzy okrążenia przed metą, Max wchodzi w zakręt od wewnętrznej, wychodzi na zewnętrzną i wywozi obywatela Monaco na pobocze. Holendrowi udaje się wyprzedzić oponenta. Co więcej, kierowca Ferrari nie potrafi nawet odgryźć się Maxowi, bo ten momentalnie oddala się od bolidu przeciwnika poza zasięg DRS.

 

W tym momencie na trybunach zaczęła się niemal hiszpańska fiesta. Sen tysięcy holenderskich kibiców srwał przez niespełna jedno okrążenie…

Zimny prysznic

 

Euforia trwała praktycznie całe jedno okrążenie. Potem na trybunie zapanowała grobowa cisza. Jej przyczyną nie były jednak problemy z samochodem Maxa czy rewanż Leclerca, a decyzja sędziów. Trybunał sędziów sportowych GP Austrii postanowił rozpatrzyć, pod kątem ewentualnej niezgodności z przepisami, manewr wyprzedzania, jaki wykonał Max. Sędziowie mieli bowiem wątpliwości z powodu tego, iż Holender nie zostawił kierowcy scuderii Ferrari miejsca, przez to ten znalazł się na poboczu. Manewr ten, chociaż efektowny, był więc nie do końca zgodny z przepisami. To zaś dawało możliwość ukarania kierowcy Red Bulla np. doliczeniem 5 sekund kary, co skutecznie odebrałoby mu zwycięstwo w wyścigu.

 

Niepewne oczekiwanie

Chwilę później nad torem powiewała flaga w biało czarną szachownicę. Pierwsze miejsce podium przypadło Maxowi, który w wywiadzie „na gorąco”, zaraz po opuszczeniu bolidu, powiedział, że jeśli sędziowie mieliby karać za takie wyprzedzanie, on nie widzi sensu ścigania się dalej w F1. Charles był jednak zgoła innego zdania, uważając, że jego oponent postąpił nieuczciwie, nie zostawiając mu miejsca.

Ciągłe oczekiwanie na decyzję sędziów nie popsuło jednak radości kierowcy i teamu z wygranego wyścigu. Max świętował, a wraz z nim tysiące holenderskich kibiców na torze i setki tysięcy przed telewizorami. Nie było jednak wiadomo, czy za kilka chwil ze zwycięstwa nie będzie cieszyć się jednak ktoś inny.

 

Na decyzję sędziowie kazali czekać aż do 18. Wtedy to Holendrzy mogli odetchnąć z ulgą. Max zachował pierwszy stopień podium. Decyzja ta jednak nie była jednogłośna. To zaś pokazuje, jak zmieniła się F1 na przestrzeni ostatnich lat. Kiedyś nie było bowiem do pomyślenia, iż sztywne przepisy będą mogły zabić całe piękno tego motosportu. Na szczęście jednak większość sędziów postanowiła przymknąć oko na tę twardą walkę na torze.