Holendrzy będą umierać w samotności?
W Królestwie Niderlandów sytuacja pacjentów zakażonych COVID-19 staje się coraz gorsza. Ostatnio informowaliśmy o kurczącej się liczbie łóżek na oddziałach intensywnej terapii. Brak miejsc i sprzętu okazał się jednak tylko jednym z problemów. Drugi, dużo niebezpieczniejszy dotyczy braku kadry mogącej zająć się chorymi i umierającymi z powodu epidemii. W Holandii nie ma pielęgniarek. Czy to oznacza, iż ciężko chorzy zostaną bez opieki?
Najnowsze wiadomości z Królestwa Niderlandów wskazują, że w kraju jest zdecydowanie zbyt mało pielęgniarek pracujących na oddziałach intensywnej terapii. Prezes stowarzyszenia V&VN ze związku pielęgniarek i pielęgniarzy przekazała w piątek holenderskim mediom, iż środowisko ma poważne problemy kadrowe. Siostry z trudem są w stanie stać przy łóżkach 1000 pacjentów. Teraz gdy władze mówią o zwiększeniu miejsc na oddziałach intensywnej terapii do 2400 łóżek, stoją na skraju kryzysu. Jego skala może doprowadzić do tego, iż chorzy będą umierać w samotności, pozbawieni odpowiedniej opieki.
3000 miejsc
Epidemia COVID-19 w Holandii nieco zwolniła, ale nadal liczba chorych systematycznie się zwiększa. Parę dni temu ministerstwo zdrowia wraz ze szpitalami oficjalnie potwierdziło, iż na oddziałach intensywnej opieki medycznej znajduje się już 1000 zakażonych pacjentów w ciężkim stanie. W ten sposób zarażeni koronawirusem zajęli praktycznie wszystkie wolne łóżka. By więc zapobiec tej kryzysowej sytuacji, państwo w trybie pilnym zaczęło zamawiać sprzęt medyczny od producentów oraz armijnej służby zdrowia. Wszystko po to, by natychmiast zwiększyć ilość miejsc na oddziałach do 1600 a z ciągu najbliższych kilkunastu dni do 2400. Politycy zaś z niższej izby parlamentu postulują o stworzeniu nawet 3000 miejsc na intensywnej terapii.
Droga donikąd
Widząc działania polityków, personel medyczny z jednej strony jest pod wrażeniem. Z drugiej zaś stwierdza, iż jest to droga donikąd. Za zwiększeniem ilości miejsc w szpitalach musi iść zwiększenie personelu. W przeciwnym razie wszystkie te wysiłki spełzną na marne. Po co bowiem najnowocześniejszy sprzęt warty miliony euro, gdy nie będzie go miał kto obsługiwać.
Czarny scenariusz
Pielęgniarki wskazując na proponowane przez polityków 3000 miejsc na oddziałach intensywnej terapii, wieszczą przykry i smutny koniec chorym. Personel medyczny przyznaje z żalem, iż wzrost liczby ludzi doprowadzi do tego, że chorzy będą umierać samotnie. Już teraz, pozostające na oddziałach pielęgniarki ledwo znajdują czas, by zająć się wszystkimi chorymi. Są przemęczone, nie mają czasu się porządnie wyspać, a ciążąca na nich cały czas presja psychiczna powoduje wręcz wypalenie zawodowe, a nawet nierzadko początki depresji. Pielęgniarki biegają od pacjenta do pacjenta. Teraz zaś chce im się potroić liczbę chorych. Lekarze mają podobne zdanie. Ludzie będą umierać na OIOMach, ponieważ nie uzyskają dostatecznej opieki. Pielęgniarki nie znajdą bowiem czasu, by zająć się wszystkimi. Dojdzie więc do alienacji chorych i podziału na lepszych i gorszych, rokujących i tych już skreślonych.
Twarde dane
Liczby pielęgniarek na oddziałach intensywnej terapii nie da się ot, tak zwiększyć. Praca ta bowiem znacznie różni się, od tego co robią położne czy personel medyczny na innych oddziałach. Jest to praca w dużo większym stresie, wymagająca znacznie większej uwagi oraz znajomości bardzo zaawansowanego sprzętu. Związki zawodowe wskazują, iż pełne przeszkolenie pielęgniarki z oddziału intensywnej terapii trwa nawet dwa lata. Nie ma więc możliwości łatwego załatania niedoborów. W tej sytuacji nie pomogą nawet wojskowi medycy, czy studenci medycyny.
10 tysięcy
Aby zapewnić 100% opiekę na najwyższym poziomie, na około 3000 łóżek potrzebnych byłoby ponad 14 000 pielęgniarek. Należy wziąć bowiem pod uwagę, iż personel taki musi pracować 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu oraz to, iż nigdy 100% kadry nie jest dostępne. Obecnie zaś na OIOMach pracuje zaledwie 4000 pielęgniarek. Już teraz wiele z nich resztką sił, naginając zalecenia. Pielęgniarki i pielęgniarze, zamiast zajmować się jednym, maksymalnie 2 chorymi muszą podczas epidemii doglądać aż 4 pacjentów. Liczba ta w najbliższym czasie zaś jeszcze się zwiększy. Z tego też względu, zdaniem Stowarzyszenia Intensywnej Terapii, 2400 łóżek to górna i tak już bardzo zawyżona granica, której nie należy przekraczać. Wystarczy bowiem, iż część kadry zarazi się od chorych koronawirusem lub zostanie poddana kwarantannie i nie będzie miał kto zajmować się pacjentami.
Polska Pomoc?
Holenderska służba zdrowia mówi, iż w obecnej sytuacji jednym ratunkiem mogłaby być pomoc z zagranicy. Wielu ekspertów spogląda w tym momencie na Polskę. Nasze pielęgniarki i położne od lat pracują w wielu szpitalach w całej Europie. Personel ten ceniony jest za wiedzę, rzeczowość i to, że zawsze jest w stanie podołać powierzonemu zadaniu. Niestety taki natychmiastowy transfer kadry jest raczej niemożliwy. Wszystko choćby z powodu bariery językowej. O ile polskie pielęgniarki, pielęgniarze znają angielski i nie mieliby problemów w porozumieniu się z lekarzami, tak nie każdy pacjent będzie znał język Shakespeare’a. Porozumienie się z pacjentem w takiej sytuacji jest zaś kluczowe.