Holenderski rząd chce nas inwigilować

Najnowsze wiadomości docierające do nas z Królestwa Niderlandów wskazują, iż władza chce zacząć inwigilować swoich obywateli. Wszystko teoretycznie jako walka ich dobro.

"Chodźmy na piwo!"

Takie słowa padają od pierwszego czerwca z ust mieszkańców Holandii wyjątkowo często. W końcu bowiem puby, kawiarnie i restauracje znów są otwarte dla gości. Wielu naszych rodaków po ciężkim tygodniu pracy, najpewniej w piątek, wybierze się na złocisty napój z pianką do baru. Podobnie zrobią również Holendrzy idący na lody, ciasto czy obiad z rodziną. W końcu bowiem można, ba nawet trzeba, by uchronić przed bankructwem ulubioną kawiarenkę czy cukiernię.

Duży ruch

Ruch w gastronomii  jest duży, ludzie są głodni, dosłownie i w przenośni, wspólnych wyjść. Widać to zresztą doskonale po wielu lokalach, gdzie ogródki piwne są pełne gości, a stolik w środku lokalu należy zarezerwować z dużym wyprzedzeniem, bo brakuje wolnych miejsc.

Obawy

Wszystko to z jednej strony cieszy władze. Z drugiej jednak budzi pewne obawy. Punkty gastronomiczne stały się bowiem obecnie miejscami spotkań dziesiątek ludzi. Chociaż wszyscy w teorii muszą przed wejściem przejść ankietę medyczną, to szansa na zakażenie COVID-19 nadal istnieje. Wystarczy, że któryś z gości choruje bezobjawowo, wchodząc do restauracji, mimo iż zachowane są odległości 1,5 metra, może zarazić innych, którzy już nie przejdą choroby tak bezproblemowo.

Kontrowersyjny pomysł

Z tego też względu Minister De Jonge, odpowiedzialny za zdrowie publiczne chciałby, by restauracje zbierały dane rezerwacyjne klientów takie jak imię nazwisko, adres, mail czy nr. telefonu. Oprócz tego do bazy miałaby trafić data, godzina wizyty oraz to z kim człowiek ten przyszedł. Informacje te miałyby być przekazywane władzy i organom odpowiedzialnym za walkę z epidemią, czyli RIVM i GGD. Wszystko po, to by w razie wykrycia przypadku choroby u jednego z gości można było łatwo namierzyć pozostałych potencjalnie zakażonych przez niego bywalców lokalu.

Inwigilacja

Pomysł ten wyraźnie nie spodobał się organizacjom walczącym o prywatność obywatela, takim Privacy First i Bits of Freedom. Służby te rozumieją chęć dbania o zdrowie publiczne, ale wskazują, iż idea ta to jawna inwigilacja w życie prywatne obywateli. Władze będą bowiem dzięki niej wiedziały jak często, gdzie i z kim dana osoba lubi wychodzić. Co lubi jeść, jakie są jego/jej ukochane lokale itd. Pod przykrywką ochrony zdrowia może więc powstać ogromna baza danych, której przypadkowe upublicznienie mogłoby mieć druzgocące dla wielu skutki. Przykładowo może się okazać, iż X czy Y zamiast być w pracy dłużej, spotykał się w lokalu z kochanką.

Kwestie prawne

Jedyną szansą, według organizacji wolnościowych, jest potężne usankcjonowanie ewentualnych przepisów. Trzeba to zrobić tak, by pozwalały one na zbieranie minimalnych ilości danych, np. tylko samego nr. tel, na który przyjdzie informacja o ewentualnym zagrożeniu. Ponadto każdy gość musiałby w pełni świadomie wyrazić zgodę na przetwarzanie tych danych. W innym wypadku jeden z najbardziej liberalnych krajów Europy, pod płaszczykiem walki z epidemią, stanie się państwem policyjnym, ostrzegają organizacje monitorujące wolności obywatelskie.