Holenderscy nauczyciele to króliki doświadczalne

12-latek oskarżony o usiłowanie zabójstwa w Lelystad

Najnowsze rozporządzenia niderlandzkich władz wskazują, iż szkoły zostaną otwarte 11 maja. W podstawówkach znów zaroi się od dzieci. Szkoły średnie mają zaś otworzyć swoje podwoje dla młodzieży 2 czerwca. Pojawia się jednak wiele pytań. W tym to najważniejsze: czy holenderscy nauczyciele mają być królikami doświadczalnymi rządu w Hadze?

Edukacja zdalna

Szkoły w Holandii z powodzeniem przestawiły się na model zdalnej edukacji. Pedagodzy, jak i uczniowie w Niderlandach borykali się początkowo z pewnymi problemami natury technicznej. Teraz jednak system działa naprawdę sprawie, jak na te warunki. W takiej sytuacji pytanie o powrót do szkoły wzbudziło wiele kontrowersji. Nad sprawą nie zastanawiają się chyba tylko najmłodsi, którzy cieszą się, że znów zobaczą swoich kolegów i koleżanki. Młodzież, rodzicie, a przede wszystkim holenderscy nauczyciele mają poważne wątpliwości co do pomysłu władz.

 

Dwa światy

Jak taka nauka miałaby wyglądać? Pierwsze pomysły mówią o uczeniu „na pół etatu”. System ten zakłada, iż klasa dzielona jest na pół. Powstałe w ten sposób dwie grupy chodzą na zmianę do szkoły. Jednego dnia jedna, drugiego druga. Działanie to jest logiczne, ponieważ pozwala choćby zastosować bezpieczne odległości między uczniami. Z drugiej jednak strony zwalnia to program nauczania o połowę. Wszyto dlatego, iż przez dwa dni z rzędu uczy się tego samego najpierw pierwszą, a potem drugą grupę. Pojawił się wiec kolejny pomysł systemu zmianowego. Wtedy to jedni uczniowie mieliby uczyć się rano, drudzy wieczorem. To zaś uderza w kadrę, której dwukrotnie wydłuża się liczbę godzin. Trzecia opcja mówi, iż lekcje nadal mają być prowadzone przez internet. Część klasy będzie w szkole, a część w domu. Pedagodzy wskazują jednak, iż jest to logistyczny koszmar i nie da się skutecznie łączyć nauczania zdalnego z jego klasyczną formą w tym samym czasie. W efekcie wielu dyrektorów uważa, iż pomimo poświęcenia kadr, dzieci po prostu nauczą się mniej.

Rozwiązaniem tego problemu mogłyby być odgórne decyzje władz co do sytemu edukacji. Problem jednak w tym, iż ich nie ma. Z tego też względu pomysł na naukę, przynajmniej na chwilę obecną, leży w gestii dyrekcji i rad pedagogicznych.

Beczka prochu

Kwestia systemu nauczania to jednak tylko jeden problem. Drugi wydaje się dużo poważniejszym. Chodzi o bezpieczeństwo i ewentualną możliwość zakażenia koronawirusem. Holenderscy nauczyciele po prostu boją się infekcji. Władza podejmowała decyzję na podstawie danych RIVM w sprawie poziomego rozprzestrzeniania się wirusa w rodzinach. Problem w tym jednak, iż badania te jeszcze się nie zakończyły. Dlatego też decyzja o otwarciu szkół bazuje w pewnej części na danych opisujących sytuację w innych krajach. To zaś w połączeniu z tym, iż dzieci dużo częściej przechodzą COVID-19 bezobjawowo powoduje, że szkoła może stać się swoistą beczką prochu. RIVM wskazuje, że rozprzestrzenianie się wirusa wśród dzieci w jednej rodzinie jest niewielkie. Nie wolno jednak zapominać o osobach starszych. Dzieci mogą zarazić również nauczycieli.

Jeśli bowiem uczniowie na lekcji zachowają bezpieczny odstęp, tak na przerwie mogą z tym być poważne problemy. Zarażone dzieci mogą potem zainfekować swoich rodziców, starsze rodzeństwo czy babcie i dziadków w swoich domach. Ci zaś chorobę mogą przypłacić nawet życiem. Podobnie kadra pedagogiczna, chociaż sama może nie zachorować, przyniesie patogen do domu, gdzie zakazi nim innych mieszkańców.

Króliki doświadczalne

Wszystko to powoduje, że niektórzy nauczyciele myślą o sobie jak o królikach doświadczalnych. Niektórzy mówią nawet z przekąsem, iż to oni muszą ponieść ofiarę za odmrożenie gospodarki. Dopóty bowiem dzieci są w domu, ich rodzice i prawni opiekunowie nie mogą chodzić do pracy, ponieważ sprawują nadzór na malcami. Teraz zaś tę funkcję znów przejmą szkoły.

Czy jednak czarne scenariusze pedagogów się potwierdzą i czeka nas wzmożona fala zachorowań? O tym miejmy nadzieję, że nie przekonamy się pod koniec maja.