Gospodarz – to nie burdel a praca zdalna

polka pracowała zdanie, to nie był burdel

Nad jednym z mieszkańców Almelo zawisła kara grzywny w wysokości 5000 euro. Wszystko z racji ekscesów jakie miały miejsce w jego domu, gdy jeden z pokoi wynajmowała Polka. Holender jednak zaprzecza wszystkiemu i wskazuje, iż nie był to żaden domowy burdel, a co najwyżej „praca zdalna”.

Cała sprawa wyszła na jaw w ubiegłym roku. Funkcjonariusze policji z racji obostrzeń koronowych, w których skład wchodził zakaz świadczenia płatnych usług seksualnych, bacznie przeglądali portale internetowe, by odnaleźć „zbłąkane owieczki” chcące dorobić w szarej strefie. W ten sposób śledczy natrafili na ogłoszenie z Zeven Bosjes. Idąc tym tropem, zdecydowano się dokonać nalotu na lokal.

Nalot

W budynku funkcjonariusze zabezpieczyli elementy świadczące o tym, iż dochodziło tam do czynności seksualnych. Technicy odnaleźli między innymi lubrykanty, olejki do masażu, prezerwatywy czy gadżety urozmaicające życie erotyczne. Jeden zaś z pokojów miał być miejscem pracy dziewczyny z Polski, która rzekomo przyjmowała w nim swoich klientów.

Grzywna od gminy

W efekcie samorządowcy z Almelo rozpoczęli swoją interwencję. Zagrozili właścicielowi nieruchomości, iż jeśli nie zaprzestanie on tego procederu, to zostanie on ukarany grzywną w wysokości 5000 euro. Wszystko dlatego, że, co paradoksalne, prostytucja w Holandii jest dozwolona. Jest ona traktowana jak każde inne miejsce pracy, więc budynek, w którym ona się odbywa, musi być odpowiednio przygotowany i widnieć jako np. lokal użytkowy, a nie mieszkanie/prywatny dom. Żaden z urzędników nie miał nic przeciw temu, iż do kobiety przyjeżdżają mężczyźni, by umilić sobie czas. Jeśli nie pobierałaby za to pieniędzy nic, by się nie stało i sprawy, by nie było. Zarabiając w ten sposób na życie, wykonywała to jednak w miejscu do tego nieprzeznaczonym (nie mówiąc już o tym, iż w świetle ówczesnych przepisów łamała prawo).
Gospodarza dostał więc ultimatum albo koniec domowego burdelu, albo kara.

Drugie podejście

W ten sposób sprawa na krótko się zakończyła. Po pewnym czasie policjant znów odnalazł anons kobiety. Oficerowie postanowili to sprawdzić, agent nawiązał kontakt z kobietą za pośrednictwem strony internetowej. Okazało się, że kobieta nadal stara się umilać czas. W efekcie policjanci znów nawiedzili gospodarza, informując go, że otrzyma on grzywnę.

 

Praca zdalna

Holender nie przyjął jednak kary. Gospodarz wynajął adwokata, który ma go reprezentować. Mężczyzna uważa, iż nigdy nie wyraził zgody, by kobieta świadczyła usługi seksualne w jego domu. Miał on nawet o tym nie wiedzieć.
Jego zdaniem kobieta pracowała zdalnie, cały ten asortyment miał być używany podczas pokazów świadczonych on-line.  Kobieta miała pracować „na kamerce” i prezentować swe wdzięki przez internet. Nikogo więc w domu nie przyjmowała, przez co dom Holendra nie był miejscem schadzek. Wizję tę ma potwierdzać Polka, która wróciła do ojczyzny. Sąsiedzi ukaranego, wskazują, iż nikt tam nie podjeżdżał. Gmina uważa jednak, iż świadectwa te są stronnicze. Kobieta bowiem może chcieć pomóc mężczyźnie, ponieważ go zna i mieszkała u niego. Obrońca wskazuje, iż jest to oczywiste, iż kobieta go zna, w końcu wynajmowała u niego mieszkanie.

 

Razem czy osobno?

Los Holendra zależy więc od tego czy Polka „bawiła się” sama, czy z kimś. Sprawą tą ma zająć się urzędowa komisja w przyszłym tygodniu.