Fotoradar domowej roboty i urzędowa kara

Pomysłowy jak Holender? Tak, irytacja może prowadzić do różnych niekonwencjonalnych działań. Wśród nich do tego, by stworzyć i postawić własny fotoradar. Na taki pomysł wpadł mieszkaniec gminy Nijmegen. Akcja ta nie skończyła się jednak dla niego dobrze.

N325

Prins Mauritssingel w Nijmegen to fragment dwupasmowej drogi krajowej N325. Codziennie poruszają się nią tysiące pojazdów. Ruch odbywa się tam całą dobę, drogą mkną zarówno samochody osobowe, jak i motocykle czy ciężarówki. Przy drodze, zaledwie kilka metrów dalej, znajdują się domy mieszkalne. Budynki te od ruchliwego ciągu komunikacyjnego oddzielone są dwoma metrami trawnika i rzędem pojedynczych miejsc parkingowych. Nie ma żadnych ekranów akustycznych czy wysokich krzewów, które tłumiłyby hałas. Jedynie pojedyncze drzewa na poboczu stanowią bardziej ozdobę lub śmiertelne zagrożenie dla kierowców, a nie coś, co ma powstrzymać harmider i spaliny.

Na odcinku tym dozwolona prędkość wynosi 50 kilometrów na godzinę. Nikt jednak nie stosował się do tych znaków. Praktycznie wszyscy przekraczali tam przepisy. W efekcie mieszkańcy narzekali na hałas 24 godziny na dobę. Jak sami mówili, w nocy nie można otworzyć okien, bo nie da się spać.

Ileż można czekać?

Mieszkańcy zwracali się do władz gminy, policji, by rozwiązać ten problem. Wszystkie organy władz lokalnych przyznawały im rację. Tak działo się przez siedem lat. Oprócz jednak potakiwania nic się nie zmieniało. Zdaniem części mieszkańców z roku na rok, na skutek zwiększającego się ruchu było tylko gorzej. Tak było do końca lipca, gdy nagle wszyscy kierowcy zaczęli grzecznie jechać i przestrzegać przepisów. Co się stało?

 

Inicjatywa oddolna

Kierowców poskromił jeden z tamtejszych mieszkańców, swoista złota rączka. Mężczyzna, korzystając z dokumentacji zdjęciowej, jaką znalazł w internecie, w wolnej chwili majstrował w swoim garażu niespodziankę dla podróżujących N325. Pewnego ranka zmotoryzowani, jadąc jak zwykle, musieli nacisnąć mocno na hamulec. Na jednej z latarni zawisł bowiem fotoradar.

 

Fotoradar

Nowe urządzenie do pomiaru prędkości sprawiło, iż wszyscy nagle zaczęli jechać przepisowo, bojąc się mandatu. Z dnia na dzień hałas zelżał, spaliny również przestały być tak uciążliwe. Jak mówili sami mieszkańcy, to bardzo dużo jak na drewnianą skrzynkę z dwoma kawałkami rury PCV udającymi obiektyw i lampę błyskową. Twórca, zaś tego jakże genialnego w swej prostocie rozwiązania, stał się lokalnym bohaterem. W kilka dni rozwiązał bowiem problem, z którym gmina nie umiała sobie poradzić przez lata.

 

Grzywna

Radość mieszkańców nie trwała jednak zbyt długo. W ciągu kilkunastu dni wiadomość o atrapie dotarła do włodarzy miasta. Ci zaś wystosowali urzędowe pismo i wysłali do twórcy makiety policję. Funkcjonariusze grzecznie powiedzieli złotej rączce, iż jeśli jeszcze tego samego dnia nie zdejmie atrapy, czeka go grzywna w wysokości co najmniej 240 euro oraz być może inne bardziej bolesne sankcje. Fałszywy fotoradar wprowadzał bowiem chaos i zagrożenie na drodze. Kierowcy, bojąc się sankcji, nagle hamowali, a to mogło spowodować kolizję. W efekcie pojazdy jak mknęły Prins Mauritssingel w Nijmegen tak mkną nadal, a mieszkańcy znów są pozostawieni ze swoimi problemami sami sobie.