Drużynowy znakował dzieci jak bydło

Wielu z nas widziało zapewne na westernach, jak kowboje znakują bydło za pomocą gorącego pręta, na którym żarzą się inicjały ranchcera. Prokuratura za podobny czyn domaga się od holenderskiego drużynowego, prowadzącego grupę skautów, 240 godzin prac społecznych. Jedyna różnica polega na tym, iż mężczyzna znakował w ten sposób nie krowy, ale swoich nastoletnich podkomendnych.

Druga rozprawa

Proces drużynowego Marka B. to już drugie postępowanie w tej sprawie. Sąd pierwszej instancji uniewinnił mężczyznę od ciążących na nim zarzutów. Wszystko z powodu błędu prokuratury. Oskarżyciel domagał się dla mężczyzny kary więzienia za znęcanie się nad dziećmi. Sąd w toku postępowania jednak obalił te zarzuty, co doprowadziło do uniewinnienia mężczyzny. Wymiar sprawiedliwości nie miał wprawdzie wątpliwości co od tego, co się stało, niemniej jednak przyznał rację drużynowemu, iż to był wypadek. Podczas apelacji prokuratura domaga się od niego zaś „tylko” 240 godzin prac społecznych właśnie za to niedopatrzenie i przypadkowe działanie.

Rytuał

Co tak właściwie się stało? Jak pisaliśmy na wstępie, mężczyzna oznakował gorącym prętem swoich podkomendnych. B. nie jest jednak harcerzem sadystą, a życzliwym człowiekiem, który chciał podgrzać trochę atmosferę na biwaku.

Mężczyzna ten był jednym z instruktorów, opiekunów holenderskiej młodzieży na obozie letnim Sint-Joris-Weert w Belgii. Obóz działa od wielu lat i za swojego patrona obrał sobie Fransa Naerebouta, nawigatora, pilota morskiego i ratownika. Struktura i jak mówią dzieci, „fajność” tego obozu powoduje, że wielu wraca tam co roku, rozpoczynając przyjaźnie często na całe życie.

Dla jednak wszystkich „świeżaków” organizatorzy przygotowują pewną ceremonię „chrzcin”, podczas których młodzi obozowicze stają się pełnoprawnymi członkami grupy zwiadowczej Fransa Naerebouta.

Chrzciny to próba ognia. Każdemu z kandydatów wypalane się litery FN. Ten brandiing jest oczywiście całkowicie bezbolesny. Zamiast gorącego żelaza koniec pręta był maczany w farbie. Cała ceremonia odbywa się jednak za zasłoną. Widać jedynie płonący ogień, a młodzi adepci słyszą krzyki przypalanych (dzieci nakłaniane są do wrzasków). Dzięki temu wielu kandydatów jest przerażonych, gdy następuje ich kolej. Gdy jednak przychodzi co do czego, wszystko kończy się dużą dawką śmiechu.

 

Wypadek

Niestety podczas ostatniej edycji imprezy coś poszło nie tak. Drużynowy chciał najwyraźniej podgrzać atmosferę i na sekundę przed przyjściem dziecka włożył stempel do ognia. Trwało to tylko ułamek sekundy, niemniej, jak się okazało później, ogień był na tyle duży, że pręt zdążył się nagrzać. Druh tego nie zauważył i lekko poparzył dziecko, krzyk i ból tym razem nie udawany, nie pozwoliły poznać, że coś jest nie tak.

Wszystko to doprowadziło, iż tróje dzieci doznało miejscowych poparzeń.

Ruszyła więc sprawa sądowa, która jak pisaliśmy wykazała, iż B. zrobił to nieświadomie, tym bardziej, że jak sam wspomina, dla niego pręt nie wydawał się gorący.