Absurd koronawirusa na holenderskim-belgijskim pograniczu

Sklepy chcą pozostać przy zakazach

W przygranicznych wioskach Baarle-Nassau i Baarle-Hertog można mówić o sytuacji, która doprowadziła, iż śmieją się z nich zarówno Belgowie, jak i Holendrzy. To swoisty absurd koronawirusa, który jednak pomimo całej swojej niedorzeczności jest w 100% prawdziwy, a co najgorsze bezpośrednio uderza w miejscową gospodarkę.

Kraje takie jak Belgia i Holandia związane są ze sobą już od setek lat. Wspólny język, a także strefa Schengen i kompletny brak granic spowodowały, iż przygraniczne miejscowości rozrastając się, często stawały się jednością. Gęstość zabudowy rosła i nikt nie przejmował się granicą. W końcu, w XXI wieku to tylko linia na mapie, nic więcej. Prawda? Otóż niekoniecznie.

 

Epidemia

Sytuacja drastycznie zmieniła się, gdy pojawiła się epidemia COVID-19. Wirus nie zna granic. W dobie kryzysu ludzie sobie jednak o nich przypominają. W zaistniałej sytuacji każdy kraj odpowiada bowiem przede wszystkim za swoich obywateli. To zaś oznacza, iż jego jurysdykcja, nakazy i obostrzenia sięgają do czegoś. Punktu, linii, od której zaczyna się władztwo kogoś innego. Granice stają się więc dużo ważniejsze niż w czasie dobrobytu. By nie szukać tutaj zbyt daleko przykładów. Belgia, walcząc z epidemią koronawirusa, wprowadziła zakaz poruszania się po kraju i zamknęła granicę swojego państwa. W efekcie, po terenie Belgii mogą poruszać się tylko ludzie udający się na zakupy (podstawowe zakupy spożywcze), do pracy, na spacer z psem czy na stację benzynową, by zatankować swój pojazd. Na teren kraju mogą zaś wjechać tylko wracający Belgowie, obcokrajowcy tam zatrudnieni i ludzie w „żywotnych interesach”. W innym wypadku kontrola może zakończyć się grzywną w wysokości nawet kilku tysięcy euro.

Po drugiej stronie

Dlaczego o tym piszemy? Ponieważ pojawił się problem. Królestwo Niderlandów nie ma aż tak poważnych obostrzeń dotyczących poruszania się. RIVM prosi ludzi, by ci zachowywali środki bezpieczeństwa, najlepiej pozostali w domach, ale im tego nie nakazuje. W efekcie wiele sklepów nadal jest otwartych i ludzie mogą robić zakupy. Wielu z tego korzysta, wskazując na mały ruch klientów.

 

Sklep transgraniczny, czyli absurd koronawirusa

Sytuacja ta zrodziła pewien absurd koronawirusa, w postaci sklepów znajdujących się na granicy. Doskonałym przykładem jest sklep Zeeman w Baarle oferujący odzież. Część znajduje się po holenderskiej, cześć po belgijskiej stronie. Z racji strefy Schengen klienci obu krajów mogli robić sobie w nim swobodnie zakupy. Obecnie zaś Holender wchodzący na dział dziecięcy czy udający się do asortymentu na terenie Belgii może przynajmniej w teorii liczyć się z grzywną. Łamie bowiem prawo. Po pierwsze wchodzi na teren Belgii, po drugie nie przybył do pracy, a na zakupy.

 

Trzeba sobie jakoś radzić

By więc nie nakłaniać klientów do złego, pracownicy postanowili przegrodzić lokal czerwoną taśmą wzdłuż linii, po której biegnie granica. Dzięki temu belgijska cześć personelu mogła obsługiwać klientów i podawać im ubrania za tego prowizorycznego szlabanu. W sobotę sklep odwiedziła jednak belgijska policja, która poprosiła o zamknięcie lokalu z racji tego absurdu. Właściciele zgodzili się z tą decyzją.

 

Tylne wyjście

Podobnie wygląda sytuacja sklepu Gooseens. Meblowy gigant ma wejście zastawione barierkami. Sklep jednak nie jest zamknięty. Tabliczka informuje klientów, iż mają udać się na zaplecze i wejść przez drzwi dla personelu. We wnętrzu również białoczerwona wstążka odcina wystawę na terytorium Belgii. Jak mówi jeden z pracowników, część showroomu nie jest dostępna, ale obsługa może pokazać meble na tabletach i zdjęciach prezentacji. Wszystko to może wydaje się śmieszne, ale firmy chcą przezwyciężyć absurd koronawirusa i uchronić się przed bankructwem. Wszystko dlatego, że liczne wprowadzone z racji epidemii przepisy powstawały na tyle szybko, iż zawierają wiele niezręcznych bubli prawnych, które wychodzą dopiero w praktyce.