Urzędnicy w Rotterdamie łamią prawo w sprawie Polaków… i dobrze!

Prawo powinno być takie same, identyczne dla wszystkich. Urzędnik państwowy, czy samorządowy powinien wykonywać swoje obowiązki zgodnie z literą prawa, tak by nikt nie mógł go posądzić o stronniczość. Urzędnik powinien być jak robot? Nie. Samorządowcy i pracownicy administracji w Rotterdamie mają na ten temat zupełnie inne zdanie. Naginają przepisy? Tak. Łamią prawo? Tak. Ich działaniom można jednak tylko przyklasnąć.

Urzędnik też ma dusze

W idealnym świecie urzędnik jest niemal robotem, który wykonuje swoje obowiązki zgodnie z przepisami prawa, nie patrząc kto stoi przed nim. Niestety nie żyjemy w idealnym świecie. Każda sprawa to ludzkie radości i tragedie. Każdy człowiek to żywa istota, która myśli i czuje, a nie tylko numer w papierach. Wiedzą o tym urzędnicy z Rotterdamu, którzy nierzadko naginali przepisy, a czasem nawet łamią prawo, by pomóc ludziom. Tak jak, np. w sprawie polskiej babci i jej wnuczka.

 

Zasady są po to, by je łamać

Przepisy mówią jasno i zrozumiale. Jeśli dziecko nie może z różnych przyczyn znajdować się pod opieką żadnego z rodziców lub najbliższych krewnych musi trafić do pogotowia opiekuńczego, a jeśli sytuacja będzie się przedłużać do rodziny zastępczej. Taki los miał spotkać małe dziecko z jednej z polskich par mieszkającej w gminie Rotterdam.

 

Holenderscy urzędnicy postępowali niezgodnie z przepisami względem polskiej rodziny z małym dzieckiem i dobrze.  

 

Smutne wakacje

To miały być mile spędzone wakacje dla polskiej rodziny. Niestety tuż przed wakacjami doszło do bardzo przykrej sytuacji. Z pewnych względów  oboje rodziców malca trafiło do szpitala. W efekcie dziecko zostało samo. Para nie miała w Holandii nikogo, kto mógłby zając się ich pociechą. Brzdąc powinien więc trafić do rodziny zastępczej. Do całkowicie obcych sobie ludzi, którzy najprawdopodobniej nie znali polskiego.

 

Babcia

Dziecko nie trafiło jednak do obcych sobie ludzi. Rodzice wskazali, iż jest ktoś, kto mógłby zaopiekować się dzieckiem. Była to jego babcia. Był jednak pewien problem. Matka jednego z rodziców była w Polsce, jej wnuk zaś w Holandii. Rodzice nie mieli zaś pieniędzy, by opłacić bilet lotniczy tak, by ich syn/córka (płeć dziecka nie została zdradzona ze względów na poszanowanie prywatności), dotarł/dotarła nad Wisłę.

 

Przepisy na bok

W takiej sytuacji urzędnicy powinni po prostu powiedzieć trudno i oddać dziecko do rodziny zastępczej. Zdecydowano się jednak złamać przepisy. Miasto stwierdziło, iż opłaci przelot do Polski, by wnuk mógł się spotkać z babcią. Opieka społeczna doskonale wiedziała, że jest to niezgodne z przepisami. W całej sprawie urzędnicy widzieli jednak nie przepis, a małe przestraszone losem rodziców dziecko, które z dnia na dzień miało trafić w ręce obcych ludzi. Nie wahano się więc, by wysłać go do rodziny. Poza tym, jak z uśmiechem wskazują urzędnicy, rozwiązanie to było o wiele tańsze niż opłacenie opieki zastępczej.

 

Zmiana podejścia

To nie jedyna taka sytuacja w Rotterdamie. Władze w ostatnim czasie chcą tam dostrzegać człowieka nie regulamin. Dlatego też urzędnicy pomagają, naginając przepisy, choćby ofiarom afery zasiłkowej lub młodym parom chcącym zamieszkać na swoim. Jak mówią, urząd jest bowiem dla obywatela, a nie obywatel dla urzędu.

 

źródło: Ad.nl