Trójka Polaków linczuje swojego współlokatora

Bandi zagryzł Leona, czy matka trafi za kraty?

Trzech naszych rodaków, pracujących w branży budowlanej, mieszkało wraz z innymi migrantami w jednym z domów na Lockhorsterweg, w Leusden. Życie w „polskim domku” przebiegało spokojnie, aż do połowy 2019 roku. 29 czerwca mężczyźni uzbrojeni w kij i metalową rurkę wyładowali swoją agresję na współmieszkańcu. Czemu? Na to pytanie stara się odpowiedzieć sąd.

29 czerwca w „polskim domku”, położonym na skraju lasu Lockhorster, doszło do poważnego aktu brutalnej przemocy. Początkowo nic nie zapowiadało tragedii. Wieczór zaczął się bowiem grillem. Początkowo przyjemna atmosfera dość szybko zmieniła się o 180 stopni. Momentem zapalnym było pojawienie się szefa agencji zatrudnienia. Mężczyzna zrugał naszych rodaków za to, iż ci rozpalili grilla. Mieli oni bowiem zignorować zakaz grillowania pod tym adresem. Powiedział, że w takiej sytuacji Polacy mają sobie szukać pracy gdzie indziej.

 

Spisek

Sytuacja ta doprowadziła do tego, iż trzech młodych lokatorów w wieku od 20 do 23 lat wysnuło tezę, iż któryś ze starszych mieszkańców musiał dać znać szefowi. Doszło do awantury, po której trójka opuściła posesję. Po dłuższej chwili wrócili z „trawką” i butelką whisky. Alkohol i narkotyki nie pomogły jednak załagodzić sprawy. Możliwe, iż tylko dolały przysłowiowej oliwy do ognia. Kilka chwil później mężczyźni ci łapią za kij, metalowy karnisz oraz nóż i atakują swojego rodaka, którego podejrzewali o przekazanie informacji szefowi.

 

Trójka naszych rodaków zlinczowała swojego współlokatora, bo wzięła go za konfidenta. 

 

Lincz

Mężczyźni biją i kopią „kapusia” gdy reszta domowników biernie przygląda się całej sytuacji. Obrażenia ofiary były na tyle duże, iż musiała trafić do szpitala. Jak wskazuje prawnik poszkodowanego, człowiek ten doznał nie tylko obrażeń fizycznych, ale i psychicznych. Stał się bardzo przestraszony i wycofany.

 

Proces

Z racji na mnogość świadków i klarowność całej sytuacji sąd nie miał wątpliwości, kto jest winny. Trzeba było jednak rozważyć karę. Podczas procesu mającego miejsce 29 grudnia nikt z oskarżonych nie pojawił się przed sądem w Utrechcie. Stawił się jedynie prawnik dwóch mężczyzn, którzy mieli być głównymi oprawcami.  W przypadku trzeciego podejrzanego, sam prokurator zrezygnował z aktu oskarżenia, ponieważ nie było w jego przypadku wystarczającej liczby dowodów.
Dla pozostałej dwójki oskarżyciel domagał się 150 godzin prac społecznych. Dlaczego nie więzienia? Wszystko z racji tego, iż od ataku minęło już zbyt dużo czasu. Gdyby proces odbył się szybciej, prokurator domagałby się 3 miesięcy pozbawienia wolności.
Obrona wskazywała na to, iż żaden ze świadków nie może być bezstronny i rzetelny. Wszyscy zebrani wypili bowiem wtedy alkohol, który mógł wpłynąć na ich osąd sytuacji. Brali również narkotyki, które także wpływają na percepcję. Ich zeznania można więc podważyć i uznać za mało wiarygodne.
Jak do sprawy podejdzie sąd? Przekonamy się 12 stycznia.

 

źródło: Ad.nl